Wiosna!!

Nareszcie.... W sumie nie mam nic przeciwko zimie. Cóż znaczyłoby moje narzekanie na niską temperaturę, na zalegający śnieg i konieczność skrobania szyb w samochodzie? Śniegu wiele tej zimy nie było, temperatura też nie dawała się we znaki, a szyby w samochodzie zawsze oczyścił mąż, zanim jeszcze zdążyłam wyjść z domu. Nie narzekam zatem. A jednak... Bardzo się cieszę, że w końcu przyszła wiosna. Uwielbiam tę porę roku! Chyba jeszcze bardziej niż jesień.
Wiosna kojarzy mi się z narodzinami czegoś pięknego, niepowtarzalnego. Uwielbiam ten świeży zapach wiatru, słabą, ledwo wyczuwalną woń lasu. Słońce świeci, ale tak nieśmiało, bojaźliwie. Jakby jeszcze wahało się... Może to za wcześnie? Może jeszcze poczekać? Każdego roku o tej porze świat budzi się z długiego snu, zupełnie, jakby zapomniał, że ta historia powtarza się rokrocznie! 
A z drugiej strony, choć wydaje mi się, że wszystko wygląda tak samo, z każdym rokiem jest inaczej. Patrzę na świat inaczej, zwracam uwagę na inne rzeczy, szukam wciąż nowych inspiracji i doznań. To niezbędne. I to nie tylko w moim życiu, wszyscy czekamy na tę chwilę odrodzenia.
Może dlatego z takim entuzjazmem oczekiwaliśmy dzisiejszego dnia. Pogoda dopisywała, nikogo nie trzeba było rano budzić, a wręcz przeciwnie. Kuba zaraz po śniadaniu nauczył się na poniedziałek i przestępował z nogi na nogę, bo w planach mieliśmy dziś wycieczkę rowerową. A moi chłopcy to zaprawieni rowerzyści! Pokonują z nami długie trasy, już od co najmniej dwóch lat i to nie są ścieżki rowerowe, zapewniam Was. A przy tym, wciąż mówią... Gdybym ja miała tyle do powiedzenia... Choć uzupełniamy się. Oni bez przerwy mówią, a ja decydowanie wolę słuchać. Wzorowe relacje!
Tak więc, chłopcy wybrali się do Kościoła a ja miałam chwilę na zamknięcie rozdziału. Kocham takie momenty. W końcu byliśmy gotowi... To była nasza pierwsza wyprawa od jesieni. Zrobiliśmy, co prawda, tylko dziesięć kilometrów, ale przez większość drogi jeździliśmy lasem. Moich trzech panów zaliczyło upadki, ale nikomu nic się nie stało. Były snapy, insta releacje i obowiązkowe zdjęcia. Wiecie co sprawia mi największą radość, podczas tych rowerowych wypadów? Różnimy się, każde z nas ma swoje widzimisię i patrzy na świat inaczej, a mimo to, nie obyło się bez westchnień zachwytu i obowiązkowych przystanków, bo tylko w niektórych miejscach ptaki śpiewały tak głośno i wyraźnie, a tych koncertów nie można było zignorować. Trzech moich mężczyzn, a każdy z nich potrafi zwrócić się w stronę natury i zachwycać jej urokiem. Wzruszam się za każdym razem, kiedy widzę ich w tych szczególnych chwilach. Nie ma wtedy znaczenia kto jest twardzielem, a kto na co dzień sprawia wrażenie małego tyrana( Wituś). W tych szczególnych chwilach, zachowujemy się bardzo podobnie. 
Po powrocie usłyszałam, że to dobrze, że mieszkamy na wsi. A nasze wycieczki są najfajniejsze na świecie :-) Warto było. Choć teraz nie czuję siedzenia a nogi mam jak z ołowiu, warto było. Nie będę narzekała, bo to ja uparłam się, że muszę mieć rower w pięknym turkusowych kolorze z wielkimi kołami, a te wszystkie udziwnienia w postaci przerzutek i innych są dla mięczaków... Nie narzekam!
A potem piekliśmy kiełbaski na grillu. Nawet Julia znalazła chwilę, żeby zejść i zjeść z nami ;-) Godnie powitaliśmy wiosnę. I będziemy się nią cieszyli tak długo, jak to możliwe, aż przyjdzie lato a wtedy to będzie już zupełnie inna historia, z innymi zapachami i pięknymi wschodami słońca.

Noc, dzień, co lubię ja, co lubisz ty...

No i nas dopadło. Przeczytałam gdzieś ostatnio, że człowiek zawsze przejawiał skłonności do wyolbrzymiania swojej pozycji. I nie chodzi o p...