Przeciwstawiam się stwierdzeniu Stanisława Jachowicza, jakobyśmy chwalili cudze swojego nie znając.
Znamy i chwalić będziemy.
Targi książki w Warszawie mamy już za sobą, emocje powoli opadają, ale nie pozbawiajmy się tego przyjemnego nastroju, w jaki nas wprowadziły. Dlatego wracam do publikowania wywiadów! I mam dla Was bardzo ciekawą rozmowę, która jest swego rodzaju przesłaniem dla tych, którzy zastanawiają się nad napisaniem własnej książki. Oto pięć pytań do Izy Frączyk, pisarki, która swoją empatią i życiową energią wzbudza we mnie niemałe emocje.
Absolwentka Wyższej Szkoły Handlu i Finansów Międzynarodowych w Warszawie, autorka bestsellerowych powieści obyczajowych. Oto Iza Frączyk.
1/ Jakie emocje towarzyszyły Ci przy wydaniu pierwszej książki?
Izabella Frączyk: Byłam przerażona i bynajmniej nie wspominam mile mojego
debiutu. Nie znałam nikogo z branży i nikt
nie znał mnie. Pojawiłam się znikąd, wydałam książkę własnym sumptem i z
dnia na dzień wylądowałam na rynku, którego zupełnie nie znałam. Chwila, gdy
ujrzałam w Internecie pierwsze linki z moim nazwiskiem, była chyba jedną z
gorszych w moim życiu. Po prostu dotarło wtedy do mnie, że właśnie coś się
stało i już się nie odstanie. Musiało minąć kilka lat zanim się w tym
odnalazłam. Dziś jest dużo łatwiej. Na portalach społecznościowych debiutant
ma rzesze czytelników na wyciągnięcie
ręki, tymczasem ja, wydając pierwszą powieść, nawet nie wiedziałam, że istnieje
jakiś Facebook, a szczytem marzeń był artykuł w osiedlowej gazetce, który
nawiasem mówiąc musiałam sama napisać, bo redaktor potrafił pisać jedynie
ogłoszenia o przeprowadzkach i wymianie okien z PCV :-)
I.F: Tyle czasu, ile mogę. Czasem bywają takie tygodnie, że nie napiszę
ani jednej linijki tekstu. Na moje szczęście mam w sobie jakiś taki gen
prymuski i lubię mieć wszystko ogarnięte na zapas, zatem teraz piszę już trzecią
powieść do przodu.
To,
co ja przeżywam dzisiaj, moi czytelnicy będą przeżywać najwcześniej za rok.
Taki styl pracy daje mi duży komfort.
Nie lubię, gdy ktoś mnie naciska. Nie
potrafię pisać na zamówienie, na łapu-capu, na tych osławionych w naszej branży
„dedlajnach”. To nie dla mnie. To
stresuje. Na wiele rzeczy w moim życiu nie mam wpływu, dlatego też praca, którą
sama sobie stworzyłam, musi odbywać się po mojemu i na moich zasadach.
3/ Dlaczego wybierasz
takie a nie inne tło swoich książek?
I.F: Ależ to nie ja wybieram tematykę. Ona
wybiera się sama. Nieraz jest to najzwyklejsze tło świata, które każdy z nas zna,
a kiedy indziej hotel, stacja narciarska lub stadnina. Przy tych ostatnich temat się komplikuje,
ponieważ by uczciwie pewne realia opisać, wcześniej samemu trzeba je dobrze
poznać. Popisać głupoty i liczyć na to, że nikt się nie połapie, to marny wybór.
Choćby tylko do samej dylogii „Śnieżna Grań” przygotowywałam
się merytorycznie przez dwa zimowe sezony.
Prowadzenie nowoczesnego ośrodka narciarskiego to wcale nie taka prosta sprawa. Tak samo
stadnina, czy hodowla strusi. Ale to miłe wyzwania. Uwielbiam się uczyć nowych
rzeczy. Jakiś czas temu, na potrzeby kolejnej książki, zatrudniłam się na jakiś
czas na stacji benzynowej :-) Tam to dopiero było fajnie!
4/ Czy regularnie
czytujesz recenzje swoich książek?
I.F.: Jeszcze przed wydaniem debiutu
postanowiłam tego nie robić i właściwie do dziś, recenzje czytuję sporadycznie.
Wychodząc z założenia, że nie ma na świecie takiej rzeczy, która podobałaby się
wszystkim, a wszystkim dogodzić się nie da, po prostu należy przejść nad tym do
porządku dziennego. Poza tym, najcenniejsze są opinie merytoryczne, a tych jest
naprawdę niewiele. Bo czymże dla autora jest recenzja, że książka się
recenzentowi nie podoba? Do tego recenzja napisana niechlujnie, niejednokrotnie
z błędami, absolutnie nie powinna psuć nikomu humoru.
5/ Masz jakiś przepis
na pisanie książek? Co doradziłabyś debiutantowi?
I.F: Doradziłabym, aby usiadł i napisał.
Tak po prostu. Wiem, że niełatwo jest zacząć. Sama długo się do tego zbierałam,
dojrzewałam. Nie mogłam wystartować, choć bardzo chciałam. Nie miałam odwagi.
Doszło nawet do tego, że jak kiedyś nowy
znajomy mnie zapytał, czym się zajmuję, odpowiedziałam mu, że piszę książki.
„O, poważnie? A co napisałaś?”- zapytał, a ja mu na to, że jeszcze nic :-)
Nie ma się czego bać. Komputer nie gryzie. Czytelnicy też nie.