Nadmorski Plener Czytelniczy 2017

Widok morza zawsze wzbudzał mój zachwyt. Jego nieograniczona powierzchnia, zapach, a w końcu otaczający nas zewsząd dźwięk, który więzimy w muszlach, przywożonych z nadmorskich wypraw… Coś pięknego, stanowiącego zdecydowanie więcej niewiadomych niż Kosmos. Zdajecie sobie sprawę, że człowiek zdołał poznać tajemnice Kosmosu, jednak głębia oceanów wciąż stanowi dla nas niezbadane tajemnice? A nieznane budzi lęk, nieprawdaż?

Ale od początku…
Nareszcie zaczęłam urlop. Na chwilę wyłączyłam się z korporacyjnego szumu, ciśnienie z pewnością ustąpi, choć prawdopodobnie stanie się tak dopiero pod koniec czasu wolnego 😊
I wystartowaliśmy. Autostradą, bo miało być szybko, a tego potrzebowałam na prośbę Agi Krizel, którą miałam w końcu poznać osobiście. Autostrada jednak okazała się przereklamowaną mrzonką. Korki towarzyszyły nam bez przerwy i nie wynikały one z natężonego ruchu a z bezmyślności kierowców. Dzięki temu jednak w szybkim tempie zjadłam cały zapas nerwów, jaki tkwił we mnie od kilku dni. Złośliwość, krótkowzroczność i potrzeba bycia pierwszym, wbrew możliwościom koni drzemiących pod maską. To cechuje polskich kierowców. Obłęd. Nasz Cytrusek, bo chyba wspominałam Wam, że w mojej rodzinie wszystko ma swoje imię, spisał się średnio. To nie jest samochód dla mnie. Owszem, pruł nić autostrady uprawiając okupiony moim stresem slalom gigant, ale w rezultacie jego szaleństw, już w Gdańsku musiałam tankować… O zgrozo, wypłukał bak do ostatniej kropli… Może macie ochotę kupić Citroena Picasso C3?
Ale dojechaliśmy. Dzieciaki znudzone, wściekłe na siebie i piekielnie głodne. Gdańsk przywitał nas korkami, a jakże. Ale jako, że my Warszawę mamy na co dzień, korki też potraktowaliśmy z przymrużeniem oka, co dodatkowo wynagrodziło nam piękne, przytulne mieszkanko na cieszącej się niezbyt dobrą sławą, jak się potem okazało dzielnicy Gdyni, zwanej Chylonią. I tu pozdrawiam Anitę Scharmach i Daniela Koziarskiego 😊
Dałam radę, spacer wieczorową porą do sklepu, żeby kupić dzieciakom coś do jedzenia na śniadanie zakończył się sukcesem. Ale z drugiej strony, my Nowodworzanie potrafimy o siebie zadbać, to nawet dobry temat na książkę. Może kiedyś zbiorę się i napiszę o moim mieście?
Dotarliśmy, złapaliśmy oddech i pognaliśmy na gdyński bulwar. W międzyczasie Cytrusek zaczął dziwnie popiskiwać, grzechotać, jakby zebrało mu się na chęć zagrania na kastanietach. Obawiam się, że to hamulce, może nawet tarcze rozprysły, jak Perseidy na niebie. Trudno. Oceniłam go pochopnie i zdecydowanie rozstaniemy się niebawem.
Kamienna Góra przygięła nieco mój kark do ziemi, kiedy pokonywałam milion schodków dzielących mnie od bulwaru, bo auto zostało gdzieś daleko na głównej ulicy. Ale parliśmy do przodu, dzieci bo głodne i spragnione kąpieli, ja w nadziei, że zdążę jeszcze spotkać Izę Milik i nie zawiodę czekającej na mnie Agnieszki Krizel.

Udało się. Po drodze spotkałam Agnieszkę Kowalską, stacjonującą wakacyjnie nad morzem i popędziłyśmy do stoiska Novae Res, gdzie w dalszym ciągu trwało spotkanie Izy, zjawiskowo pięknej, niebywale skromnej i wrażliwej autorki. A swoją drogą, osoba tak subtelna, nieskazitelna wręcz napisała thriller z polityką i perwersyjnym seksem w tle! Kocham przeciwieństwa! Oczywiście książkę mam, nawet z autografem. Ale o wrażeniach po jej przeczytaniu opowiem, kiedy ją przeczytam. Poznałyśmy się w końcu, porozmawiałyśmy i wiecie co? Stres już zupełnie opuścił mnie. Tak wiele fragmentów naszych życiorysów wydało mi się podobne.


Ania Sakowicz, którą również spotkałam twierdzi, że w naszym pisarskim środowisku zjawisko chemii również odgrywa wielkie znaczenie. Nie popadajmy w skrajności, nie cechuje nas perwersja, ale między autorami musi zaiskrzyć, by czas, który spędzamy razem pozostał w pamięci na dłużej. Poczułam ten zastrzyk sympatii do Izy i zyskałam koleżankę, co przyznaję z dumą. A Ania Sakowicz nie pomyliła się. Już kolejny zresztą raz. Jej ciepło i wszechstronność są dla mnie, jak księga. A rady, których udzieliła, posłużą  z pewnością w niedalekiej przyszłości.
I przysiadłam na krzesełku obok Izy, potem przeniosłyśmy się na ławeczkę, mając stoisko mojego Wydawcy wciąż w zasięgu wzroku. Jakoś tak wyszło, że nie ruszyłam z tej ławeczki nawet na krok. Towarzystwo miałam przednie, dołączyła do nas znana w środowisku posiadaczka najpiękniejszego imienia Eleonora, którą z największą chęcią spakowałabym w walizkę i zabrała ze sobą do domu. Cóż to za kobieta!!! Wulkan optymizmu, niespożytej energii i skarbnica wiedzy. A Jej syn ma na przedramieniu tatuaż, jaki na zawsze pozostanie w sferze moich marzeń! WOW! Mam zdjęcie, więc podziwiam…

Eleonoro, już Ci zdradziłam, że przygotowałam małą pamiątkę naszego bulwarowego spotkania. Zrobiłaś na mnie ogromne wrażenie.



W międzyczasie dobiła do nas Anita Scharmach, pojawiła się również Monika Halman, przynosząc dowcip, żarty i doskonały nastrój, jakim kipiała nasza ławeczka. W końcu zasiadłam na krzesełku, bo nastała 15:40, czyli czas mojego spotkania z Czytelnikami. Czułam się wybornie. Do tego stopnia, że ukradłam odrobinę czasu Danielowi Koziarskiemu, którego w końcu udało mi się poznać. Przesympatyczny mężczyzna, przysiadł na krzesełku obok i rozmawialiśmy tak, jakbyśmy widzieli się zaledwie dzień wcześniej. Napisałam wyżej, że człowiek lęka się nieznanego. To prawda. Ale w towarzystwie osób, które nie kryją życzliwości, rozmawiają otwarcie, coś takiego, jak stres nie istnieje! To proste. Poznałam Agnieszkę Krizel. Udało nam się. Aga jest osobą bardzo zdystansowaną, spokojną, ale czujną. Jest obserwatorką i podchodzi do swojego blogerskiego zajęcia z największym skupieniem. Pewnie powtórzę się, ale to moja Patronka. Jestem dumna.
W końcu zauważyłam skradającą się od strony namiotów innych wystawców kobietę. Od razu wiedziałam, że to Agnieszka Sonenberg. Kolejna istota, która jest trybem napędzającym, motywującym i wspierającym. I znowu radości nie było końca. Jeszcze tego samego dnia, a raczej wieczora, dwie osoby zagadnęły- Czy ta pani w krótkich spodenkach, to była przypadkiem Agnieszka Sonenberg? A ja nie przywitałam się…


Wiecie co? Nasuwa mi się pewien wniosek. Otoczenie, w jakim się znajdujemy, jakie oddziałuje na nas, ma ogromny wpływ na to, czym się zajmujemy a w końcu jakie są efekty naszej pracy. Mam wspaniałych Czytelników, wspaniałe i bardzo wartościowe


Patronki i Przyjaciół, których obecność pozbawia mnie lęku przed nieznanym, przed reakcją na to, w jaki sposób zostanę odebrana ja i moja praca. I to jest wspaniały dar.

Bardzo dziękuję za spotkania z Wami. Wartościowe i niezwykle przyjemne. Długo będę je wspominała. Dziękuję za pamiątki, już zajęły swoje miejsce na regale wśród książek i cieszą oko, przypominają o tym, co ważne. I, mam gorącą nadzieję, do następnego razu!



Noc, dzień, co lubię ja, co lubisz ty...

No i nas dopadło. Przeczytałam gdzieś ostatnio, że człowiek zawsze przejawiał skłonności do wyolbrzymiania swojej pozycji. I nie chodzi o p...