Opowiadanie świąteczne 2015

Opowiadanie
Współczesna opowieść wigilijna.

            Straszny ziąb. Początkowy kaprys zmiany samochodu okazał się całkiem trafionym pomysłem. Obym tylko takie miewał. Nowe auto sunie pewnie szeroką ulicą. Zupełnie, jakby nic nie stanowiło dla mnie zagrożenia. Amen. To mój gwiazdkowy prezent.
- Dobry wieczór! To ty jesteś Anka?- Pochylam się, by wyjrzeć przez odsunięte okno pasażera. Wszystko się zgadza. Brunetka, wysoka, szczupła.
- Tak. Rafał?
- Jasne, wsiadaj. Wszystko jest ok., marka samochodu, blachy. No i ja. Tak?- Klepię zachęcająco w fotel. Czuję podekscytowanie. Zawsze kręciły mnie przygody, lubiłem poznawać nowych ludzi a ta dziewczyna wygląda po prostu świetnie.
- No tak. Dawno korzystasz z blabla?- Wsiada w końcu. Nie jestem zaskoczony, że wybrała fotel za mną. Wydaje mi się nawet, że jest trochę onieśmielona. Kurcze, nie sądziłem, że ludzie decydują się na jazdę autostopem, choć boją się tego. Ale takie czasy, trzeba mieć oczy wokół głowy.
- No, ja nie. Mój kumpel poddał mi taki pomysł. Zawsze parę groszy zaoszczędzę. Rozliczymy się teraz czy na miejscu?
- Wolałabym pół teraz pół później. Rozumiesz?
- Nie ma problemu.- Ruszam. Dwadzieścia kilometrów za miastem czekać ma na mnie jeszcze jeden towarzysz podróży. Emocje wciąż buzują. Uświadomiłem sobie, że trochę nawet ryzykuję. Troje zupełnie obcych mi ludzi miało towarzyszyć mi podczas drogi. Przez całe trzy godziny. I to dla paru zaoszczędzonych groszy… Wiele może się wydarzyć w tym czasie. A mimo wszystko jestem podekscytowany. Albo niezupełnie świadomy tego, co czeka mnie na końcu mojej drogi.
- Rafał, stój! To chyba on.- Wrzucam wsteczny i cofam do umówionego miejsca. Nie zauważyłem chłopaka stojącego na przystanku z tabliczką. Co on tam ma napisane? Niech skonam.. Bla Rafał Wrocław. Bardzo oryginalne. Znowu uchylam okno. Dobrze, że Anka wsiadła do tyłu.
- Siema. Jestem Rafał. A ty pewnie Marcin!
- Siema. Tak.- O, tego nie muszę zapraszać. Bez chwili zastanowienia otwiera drzwi i wsiada obok mnie. Spoko, niech będzie. Niech siada obok mnie.
- To jeszcze Aśka. A ona miała stać gdzieś tu blisko…
- Tak, na zjeździe na obwodnicę. To kilka kilometrów.
- Znacie się?- Pytam zainteresowany.
- Nie. Może tylko z widzenia. O patrz! Stoi!- Rzeczywiście stała. Co chwila spoglądając na zegarek
i podpierając się uzbrojoną w nieziemsko długie czerwone szpony dłonią o kształtne biodro. No, coraz bardziej podoba mi się moja wyprawa. Ostatnia, co prawda, ale słowo się rzekło. Zatrzymuję się i siląc się na jeden
z moich czarujących uśmiechów zerkam w to samo okno pasażera.
- Cześć, Asia?
- Asia, Asia. Zmarzłam tu okropnie. Mamy chyba zajebisty minus. Coś was zatrzymało?
- Skąd. Jesteśmy na czas.- Odpieram zaskoczony. Dziewczyna wydaje się być bardzo pewna siebie. Wsiada obok Anki i podaje jej rękę.
- Aśka jestem.
W końcu ruszam. Przez pierwsze pół godziny w samochodzie panuje zupełna cisza. Dziwne. Moi towarzysze nie wyglądają na małomównych. W końcu jednak odzywa się gwiazda wieczoru.
- Musicie zwolnić z tą wymianą informacji, bo nie nadążam z ich przetwarzaniem.- Parskam rozbawiony.- Czym się zajmujesz Anka? Dokąd jedziesz?- Spogląda na swoją sąsiadkę dosyć wyniośle. O, takie dziewczyny zawsze znaczyły kłopoty, przechodzi mi przez myśl.
- Jestem księgową.
- Księgową?
- Uhm.  A jadę do babci na święta.
- Ojej, całe życie w cyferkach, hę? A ty Marcin?- Kontynuuje bez zastanowienia.
- Ja jestem malarzem. Nie mam stałego zatrudnienia. Maluję na ulicy, czasem wpadnie mi jakieś większe zlecenie. A ty Aśka? Co ty robisz?
- Ja? Jestem modelką. Właściwie popsuł mi się samochód a mój menadżer rozchorował się a jakoś muszę wrócić do siebie. Zaraz po świętach zaczynam sesję w Łodzi.
- I podróżujesz stopem?
- No, zawsze to lepsze niż pociąg.- Prycha i skupia uwagę na swojej dłoni. Nie wzbudza mojej sympatii, przyznaję. Nadęta lalka z pustą głową. Uznałem, że lepsza cisza niż rozmowa podszywana jej sarkazmem.
- A ty Rafał? Powiedz nam coś o sobie?- Z zadumy wyrywa mnie spokojny głos Anki. Zanim zastanowiłem się nad tym, co miało stanowić moją historię, odpowiadam równie grzecznie, jak moi przedmówcy.
- A ja pracuję w banku. Jestem kierownikiem działu rozliczeń. I chyba dojrzałem do tego, by zmienić swoje życie.
- Co chcesz przez to powiedzieć?- Ponownie uderza we mnie pewny głos Aśki.
- A…- Wstrzymuję się na moment i zerkam we wsteczne lusterko. Napotykam jej wyniosły wzrok. I jestem pewien, że nie muszę odpowiadać na zadane pytania. W końcu siedzę we własnym samochodzie a to moje życie i nie potrzebuję rozgrzeszenia obcych mi ludzi. Jednak inne, zdecydowanie bardziej przyjemne uczucie podpowiada mi, bym jednak powiedział im, co zamierzam. Właściwie gotów jestem obwieścić całemu światu
o decyzji, którą podjąłem wczoraj rano. Przyjemne mrowienie rozbiega się po moich plecach. Nie co dzień rzuca się wszystko, pakuje walizkę i wyjeżdża 200 km do innego miasta, by naprawić życiowy błąd.
- No wyduś to z siebie bankierze?- Prycha Aśka. Ależ ona ma tupet. Próżna dziewczyna, myślę. Do tej pory takie, jak ona stanowiły dla mnie jednonocną rozrywkę. Za kilka drinków i obiecane złote góry gotowe były zrobić niemal wszystko. Śmieję się w duszy.
- A ja właśnie jadę do swojej dziewczyny. Nie widziałem jej właściwie rok i nie mam nawet pewności, czy wciąż mogę określać ją tym mianem.
- No raczej.- Znowu zapada w samochodzie ta zbawienna cisza a moja chęć podzielenia się świątecznymi planami blednie.
- A dlaczego Rafał nie widziałeś swojej dziewczyny od roku?- Zagaduje nieśmiało Anka. Ona
w przeciwieństwie do zołzy Aśki, od razu wzbudziła moją sympatię. Jest taka….spokojna i opanowana.
I znowu moje podekscytowanie dochodzi do głosu. Jednak opowiem im moją historię. Dlaczego nie? Sam głośno nazwę siebie po imieniu i usłyszę wszystko, co do tej pory wypierałem z mojej świadomości. Wyjątkową atmosferą świąt tłumaczę cały ten ambaras rozgrywający się w moim sercu.
- Byłem z moją dziewczyną od ośmiu lat. Mieszkaliśmy na tym samym osiedlu, studiowaliśmy razem i jakoś tak zaiskrzyło. To była świetna dziewczyna. Razem chodziliśmy na balety, wyjeżdżaliśmy. Uczyliśmy się. Była duszą towarzystwa. Nigdy nie znałem nikogo tak otwartego.
- Proszę cię, to jakaś zakonnica była?
- Aśka, zamknij się. Daj mu powiedzieć.- Ucina Marcin.
- I było nam świetnie przez tych osiem lat. Do czasu. Któregoś dnia wróciła do domu i powiedziała mi, że jest w ciąży.
- Mówiłam!
- A mnie zatkało. Nawet nie próbowałem udawać, że się cieszę. Stałem tylko w kuchni, z butelką piwa
i patrzyłem na nią rozpromienioną, szczęśliwą. Dla niej to była wspaniała nowina. Obydwoje mieliśmy już pracę, nieźle płatną, byliśmy ze sobą wystarczająco długo, mieszkaliśmy razem…
- A ty okazałeś się egoistą.- Rzuca smutno Anka.
- Tak. Choć teraz określiłbym swoje zachowanie trochę innymi słowami. Przestraszyłem się odpowiedzialności. Wydawało mi się, że tą wiadomością zabrała mi moją młodość. Nie byłem gotowy na to, by podporządkować swoje życie komuś innemu tak bezwarunkowo. A przecież bycie ojcem tego właśnie ode mnie wymagałoby. Musiałbym zrezygnować z moich planów, marzeń. Nie mógłbym zalewać się i spać do południa. Nie mógłbym już więcej wyjechać w spontaniczną podróż po Europie. Wydawać kasy na moje nieprzemyślane pomysły! Jedynie to widziałem. To, czego już nie miałem nigdy robić!
- No, ja czułabym dokładnie to samo, gdybym miała nagle rzucić wszystko. Nawet nie umiem sobie wyobrazić tak nagłej zmiany. Nie potrafiłabym kochać dziecka, które zabrało mi moje życie.- Odpala bezceremonialnie Aśka i wlepia wzrok w ciemności panującej za oknem. Boże… Dokładnie tak wtedy myślałem. To dziecko miało zabrać mi wszystko. Zamykało mi drzwi do wolności! Mojej wolności. Zaciskam mocno zęby, bo jej słowa uświadamiają mi, jak bardzo próżny byłem. Zerkam we wsteczne lusterko i choć w samochodzie panuje ciemność, patrzę na zarys sylwetki tej dziewczyny i w głębi serca współczuję jej. Sobie trochę też, bo straciłem tyle czasu na błahostki i towarzystwo właśnie takich osób, jaką okazuje się być Aśka, podczas gdy prawdziwy sens życia umykał mi pomiędzy jedną a drugą imprezą, karierą i podróżami.
- No i co? Co było dalej?- Z zamyślenia wyrywa mnie cichy głos Anki. Otrząsam się i przestaję analizować słowa Aśki. Jak za kilka lat będzie wyglądało jej życie? Czy ocknie się w porę i zastanowi nad swoimi wyborami? Właściwie nie wiem, dlaczego akurat to przychodzi mi w tej chwili do głowy.
- No i wysłuchałem tego, co do mnie mówiła. Pokiwałem głową i powiedziałem jej, że ja się nie widzę w roli ojca. Nawet nie zastanowiłem się nad słowami, które przecież raniły ją głębiej niż cokolwiek innego. Osiem lat wspólnego życia a ja tak po prostu wystawiałem ją. Ale to nie była moja bajka.
- Stary, nie chciałbym się znaleźć w takiej sytuacji. Moja panna urodziła. Mam córkę i jeżdżę do nich czasem. Nie zawsze mogą na mnie liczyć, ale nie zostawiłem jej zupełnie samej z tym całym bałaganem.
- To, po co jeździsz?- Aśka, jak gangrena znowu zaczyna sączyć swój jad.
- No, wiesz.. Posiedzę, poczytam książkę z małą i przytulę jej matkę. Nic się nie zmieniła. Wciąż wygląda zajebiście. Zimą jest mi ciepło, maluję w domu, nie muszę zastanawiać się nad czynszem. Coś tam zawsze kasy mam, w końcu pracuję.
- Bez sensu. Jesteś jak pasożyt. Nie jeździsz do nich, bo, powiedzmy, kochasz je. Dbasz o to, żeby ci było ciepło zimą? A twoja panna nie widzi tego, że żerujesz na niej?
- Może ona wciąż ma nadzieję, że on zostanie?- Znowu cichy głos Anki dobiega mnie zza pleców. Ależ ta dziewczyna ma wyczucie czasu. I nie obawia się w tak pogmatwanym towarzystwie wypowiadać swoich naiwnych opinii. Uśmiecham się. Mam nadzieję, że moja kobieta będzie, choć w niewielkiej części miała to coś, to ziarno naiwności, by dać mi szansę, choć wytłumaczenia się.
- A nie zastanawiałeś się nad tym, żeby wrócić do swojej dziewczyny i jej dziecka?- Pytam Marcina.- Nie wydaje ci się być to jedynym słusznym wyjściem?
- No… Nie. Jakoś. Ja jestem widzisz na tym etapie, że potrzebuję swobody. Nie dojrzałem jeszcze do zmiany. Wciąż nie potrafię zrezygnować ze starych przyzwyczajeń. Ale nie uciekłem. Jestem obecny w ich życiu.
- Bo tak ci wygodniej. Wykorzystujesz naiwność swojej kobiety. Właściwie nie robisz nic więcej, tylko oszukujesz je obie. Nie dojrzałeś do swojego wieku.- Aśka, kwintesencja kobiecej subtelności nie zawodzi
i tym razem. Marcin żachnął się. Widzę kątem oka, jak kręci głową i obraca w kierunku okna. Czyżby przyznawał jej tym samym rację?
- To, dokąd teraz jedziesz Rafał?- Spokojny głos Anki przedziera się przez gęstą od rozładowań pomiędzy Aśką a Marcinem atmosferę.
- Dokąd jadę?- Powtarzam za nią pytanie. Znam na nie odpowiedź, ale nadal pobieżnie analizuję to, co miałem zamiar powiedzieć. W samochodzie panuje cisza. Odnoszę mgliste wrażenie, że cała trójka czeka jednak na to, co zamierzam powiedzieć. I tak naprawdę nie czuję obawy przed ich reakcją. Ja już dojrzałem do swojej decyzji. Nie potrzebuję więcej wskazówek ani przemyśleń dotyczących mojego życia. Zbyt wiele czasu upłynęło, litrów alkoholu i nic nieznaczących kobiet przewinęło się przez moje życie. Właściwie uświadomiłem sobie to wczorajszego ranka… Wszystko, co robiłem, odkąd moja dziewczyna spakowała swoje rzeczy straciło swoje wnętrze. Nic nie sprawiało mi już takiej przyjemności, ani melanż ani wypad na narty. Byłem otoczony ludźmi, to się nie zmieniło, ale smak, znaczenie tego, co robiłem były, jakby płytsze. Do czasu, kiedy pierwszy raz obudziłem się śpiąc obok jakiejś pijanej laski, zastanawiałem się jeszcze, dlaczego wciąż myślę o niej. Rozstaliśmy się, sama zadecydowała, że nie usunie ciąży. Miałem zatem, co chciałem. Wolność, niczym nieograniczoną swobodę a jednak czegoś mi brakowało… I tego dnia właśnie, kiedy obudziłem się
i zobaczyłem tę pijaną dziewczynę, coś we mnie pękło. Pory roku niewiele różniły się, podróże już tak nie cieszyły. Dalej poszło łatwo. Znieczulałem się i starałem nie myśleć ani o niej, ani o tym, co zrobiłem. Jej
i chyba sobie. Do czasu. Do tego poranka wczoraj rano. Dzień przed wigilią. Kiedy uświadomiłem sobie, że moje życie zmierza niechybnie prosto w przepaść.
- Jadę do niej.
- Nie?- Tym razem Marcin reaguje natychmiast.
- Tak. Jestem pewien, że to słuszna decyzja. Dawno powinienem był to zrobić. Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że tym razem to ona nie wystawi mi walizek za drzwi.- Prycham pogodzony z losem. Zasługiwałbym na to.
- Ja wystawiłabym ci walizki za drzwi.
- To nie zadzwoniłeś, żeby powiedzieć, że jedziesz?- Marcin poprawia się w fotelu zniecierpliwiony i zaczyna nerwowo bawić się zapalniczką.
- Nie. Nikt się mnie nie spodziewa. Nikt…
- Wiesz, co… Może i dobrze robisz..- Nagle wszystkie spojrzenia zwracają się w stronę Marcina. Nie musieliśmy widzieć naszych twarzy, by mieć pewność, że zaskoczenie malujące się na nich jest wymowniejsze niż tysiąc słów.- Może gdybym ja miał pewność, że nie ucieknę, bo nie podołam odpowiedzialności, może też zdecydowałbym się… A tak mam na tyle odwagi, by pojawiać się w święta. Ale wiesz co, bracie? Te święta będą inne.- Patrzę przed siebie. Zza horyzontu zaczynają wyłaniać się pierwsze zabudowania. Dojeżdżamy. Pierwszy wysiada Marcin.
- Dlaczego?- Pytam zaintrygowany nagłą zmianą.
- Będę myślał o tobie i może dzięki temu, kiedyś zdobędę się na odwagę, by zrobić podobny krok. Masz rację Aśka, nie dojrzałem do bycia ojcem. My faceci patrzymy na to zupełnie inaczej. Ale nie boję się przyznać, że dałem ciała. A ty? Przyjrzyj się sobie i swojemu życiu.- Śmieje się. Słyszę poruszenie w samochodzie. Chyba nie tylko ja zrozumiałem, o co chodziło Marcinowi. Może źle oceniliśmy go? Może wcale nie jest lekkoduchem, tylko przerosło go… życie? Wjeżdżam pomiędzy pierwsze świątecznie ozdobione domostwa. Mała mieścina aż mieni się od ozdób porozwieszanych na siatce i okręconych pomiędzy suchymi konarami drzew. Żeby, choć śnieg leżał, kieruję moje myśli w inną stronę.
- Tu się zatrzymaj. Masz kasę. Ja muszę się przejść. Ochłonę.- Otwiera drzwi a mała lampka nad lusterkiem rozbłyska nagle jasnym rażącym światłem. Mrużymy obydwaj oczy. Kiwam do niego porozumiewawczo. Nie musimy rozmawiać, w końcu jesteśmy facetami. Podaje mi dłoń i ściska mocno. Ciekaw jestem, czy da radę. Może za rok zrobi to samo, co ja? Może kolejne nadchodzące święta okażą się dla niego, tak samo jak te dla mnie, odpowiednim momentem na podjęcie trudnych decyzji?
- Zadzwoń, gdybyś potrzebował czegoś.- Rzucam do niego na odchodne. Jestem naprawdę ciekaw, jak potoczą się jego losy. Przytakuje jedynie i wysiada.
- Na razie laski!- Kiwa ręką i odwraca się szybko. Przez chwilę patrzymy za nim, lampka nad lusterkiem blednie i gaśnie w końcu. W samochodzie ponownie robił się ciemno. Taka ciemność kojarzy mi się
z bezpieczeństwem. Moje obawy nie wydają się wtedy tak wyraźnie wymalowane na mojej twarzy. Nie widzę swojego odbicia, więc tym lepiej dla mnie. Wystarczy, że czuję ściśnięte gardło i przewiercający mój żołądek ból. Kurde, boję się. Wszystko z nią robiłem, nie mieliśmy przed sobą tajemnic a teraz boję się pojechać do niej.
- A co będzie, jeśli ona jest z kimś innym?- Rzuca nagle Aśka. Jej głos wydaje się brzmieć nieco pokorniej. Czyżby Marcin okazał się być lepszym obserwatorem niż ja i uderzył w odpowiednią nutę? Dziewczyna jest przygaszona. Święta nie są najlepszym momentem na takie przemyślenia. Nikt nie powinien w tym czasie być sam i zadręczać się nawet, jeśli w życiu okazał się być prawdziwą szują. Albo gdyby zagubił się gdzieś po drodze między swoimi pragnieniami i realnymi osiągnięciami tak, jak Aśka. Modelki nie jeżdżą przecież stopem, ucinam swoje przemyślenia.
- Nie wydaje mi się, żeby była z kimkolwiek.
- Skąd wiesz?
- Zapytałem.
- Kogo? Jej?
- Jej brata.
- Czyli ktoś się ciebie jednak spodziewa.- Prycha Aśka.
- Jakiś czas temu. Spotkałem go w klubie. Mieszka we Wrocku. Nie pytałem o szczegóły, ale już wtedy myślałem o niej coraz częściej. Nasze spotkanie odebrałem właściwie, jako znak, że powinienem poważnie zastanowić się nad swoim życiem. Taki znak od losu pomyślałem i tyle. Jeśli zamknie mi drzwi przed nosem, trudno.- W moim żołądku dzieje się już prawdziwe pandemonium. Gorąco rozpiera mnie i unosi włosy na głowie. Będę musiał zjechać gdzieś na stację, bo nie wytrzymam tego napięcia. Pocieram dłońmi o skórę kierownicy. Spociły mi się. Dobrze jednak, że nie jadę sam. Źle byłoby, gdybym nie miał, do kogo ust otworzyć przez całą drogę.
- A dziecko? Czy masz dziecko?- Głos Anki brzmi sennie. Zupełnie, jakby usnęła i nagle coś wyrwało ją z tego snu.
- Mam. Mam córkę.
- Nie widziałeś jej ani razu?- Zaprzeczam ruchem głowy, choć z pewnością nie mogły tego widzieć.
- Ja musze tu wysiąść.- Anka jęczy zasmucona i zaczyna poprawiać się w fotelu.
- No tak. Gdzie stanąć?
- Tam.- Jej wyciągnięty palec wysuwa się z ciemności tuż obok mojej głowy.- Tam mieszkam. Widzisz? Tam, gdzie stoi ten biały bałwan. Tandeta, ale moja babcia uwielbia te świąteczne gadżety. Wiecie, ze to tylko u nas na południu ludzie tak ozdabiają swoje domy? Im dalej na północ, tym mniej tych błyskotek. Masz tu pozostałą część kasy Rafał.- Kładzie pieniądze na fotelu a jej dłoń spoczywa na moim ramieniu. Nie znałem jej, ale czuję się dobrze z tym gestem. Dodaje mi otuchy.- Wszystko jakoś się ułoży Rafał. Pamiętaj tylko, żebyś zrekompensował wszystkie krzywdy, których twoja dziewczyna musiała doświadczyć. Jesteś jej to winien.
I nigdy, przenigdy nie podnoś ręki na dziecko. Pamiętaj!- Jej drobna dłoń zaciska się na moim ramieniu
i dopiero wtedy zaczynam pospiesznie analizować postać Anki. Lampka nad lusterkiem ponownie rozbłyskuje a ja gwałtownie odwracam się do tyłu. Zatrzymuję wzrok na jej twarzy. Jest bardzo smutna. Przez całą drogę nie uśmiechała się, nie żartowała.
- Anka?- Zaczynam czując, że powinienem jednak coś powiedzieć. Kręci jedynie głową i szepcze.
- Wiem, co mówię. Uwierz mi, tak trzeba. Chcesz, żeby twoje dziecko miało mamę, tatę i było szczęśliwe. To ty jesteś za to odpowiedzialny. Pamiętaj.- Ucieka wzrokiem za drzwi i zamknąwszy je nie obraca się już
w naszą stronę. Rusza przed siebie w kierunku małego domku majaczącego tuż za rogiem z wielkim świetlistym bałwanem stojącym na małym podwórku. Tajemnicza Anka… A ja sądziłem, że była naiwna..
- Dziwna dziewczyna…- Rzuca Aśka przypominając mi tym samym, że wciąż nie jestem w samochodzie sam.
- Ja wiem… Chyba trochę ją życie doświadczyło.
- Słuchając tych opowieści, odnoszę wrażenie, że każde z nas dostało niezłą szkołę życia…
- Tak? A ty? Przecież jesteś modelką. Chyba masz najlepiej z nas wszystkich?- Gryzę się w język, bo odnoszę wrażenie, że zbyt obcesowo ją potraktowałem, ale ona zdaje się tego nie zauważać.
- Taa. Jasne. Jestem modelką.- Zerkam we wsteczne lusterko. Ale jest przecież ciemno, nic nie widzę. Zwalniam w obawie, że za chwilę powie mi, że musi wysiadać a ja nie dowiem się, co miała na myśli. Przez chwilę w samochodzie panuje zupełna cisza. I, o dziwo zaczyna mi to przeszkadzać!
- Jadę do mojego faceta. Nawet nie przyjechał po mnie. Zadzwonił tylko i podał adres, pod który mam się stawić. Po świętach ma przyjechać jego kolega i będziemy kręcili film.
- Film?
- Tak.- Nie pytam o szczegóły. Zdałem sobie sprawę, że wiem, o jakim filmie mówi Aśka. Cholera, trzy godziny jazdy a ona dopiero teraz mówi, że jest gwiazdką porno. Mogłem zapytać o jakieś szczegóły. Za chwilę jednak myślę, że zupełnie nie jestem ciekaw tych szczegółów. Tylko w pierwszej chwili poczułem coś, co przypominało stratę! Miałem przecież szansę zadać jej pytanie, ale nie zrobiłem tego, bo nic nie przyszło mi do głowy. To seks… Tylko seks. Daje dużo przyjemności, ale potrafi nieźle zagmatwać w życiu. Niezręczna cisza, tego naprawdę nie lubię. Ale nie bardzo wiem, co mógłbym jej powiedzieć. Nasza pyskata Aśka okazała się wyrafinowaną….  aktoreczką niskonakładowych produkcji jej chłopaka. Ale numer!
- No, nie wiem, co powiedzieć Asiu.
- Nic nie mów. W sumie dobrze czułam się jadąc z wami i rozmawiając o problemach, które mnie zupełnie nie dotyczą. Nie wiedzieliście, kim jestem, co robię a ja mogłam udawać, że nie robię tego, czym właśnie zajmuję się.- Jej głos zmienia zupełnie barwę. Przypomina teraz brzmieniem głos starej, zmęczonej kobiety.
- Udawałaś?
- Lepiej brzmi- grałam. Tak, grałam. Rozmawiałbyś ze mną o swoim życiu, gdybyś wiedział, że gram
w pornosach?
- Nie wiem. Teraz nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Ale wiesz, o czym myślę?
- No? O czym?
- Jechaliśmy ze sobą trzy godziny, czy ten czas wpłynie na ciebie w jakiś sposób? Czy jutro nie będziesz już pamiętała o tym, o czym tu rozmawialiśmy? My wszyscy, cała nasza czwórka?
- Nie zapomnę… Marcin miał rację.. Chyba i ja powinnam coś zrobić ze swoim życiem. Za dziesięć lat może się okazać, że nikt już nie chce oglądać filmów ze mną i trafię na ulicę. Mój facet jest bardzo przedsiębiorczy, choć nazywa to miłością. Dobre, co? Każde z was mówiło o miłości mniejszej, większej. I uświadomiłam sobie, że nie czułam czegoś podobnego już bardzo dawno. Chciałabym móc poczuć coś takiego… Ale nie z tym facetem. Gdybym ja zaszła w ciążę, z pewnością zawiózłby mnie do kliniki i kazał się wyskrobać. Dzieci psują przecież ciało.
- Odejdź od niego.- Rzucam bez zastanowienia i włączam wycieraczki.
- Zobacz, śnieg pada. Może jednak to będą białe święta?- Moje gardło zaciska się. Wyobraziłem sobie pokój
z małą choinką stojącą gdzieś w kącie. Szare wnętrze wypełnione gryzącym zapachem dymu papierosowego
i alkoholu i Aśkę siedzącą na kanapie. Ale święta…
- Asia, nie możesz go zostawić? Skoro nie kochasz go, po co z nim jesteś?
- Nie zawsze tak było. Kiedyś kochaliśmy się, ale dużo od tamtej pory zmieniło się. Poradzę sobie Rafał. Spokojnie. Na pewno nie zapomnę naszej podróży, wiesz? Będę myślała o tym, że postanowiłeś zrezygnować ze swojego życia dla swojej dziewczyny i dziecka. I wydaje mi się, że wpłynąłeś na Marcina. Jakoś zaczął nagle interesować się twoją historią. Kto wie, może się zbiorę w sobie i zostawię go? Nie wiem. To nie jest jeszcze mój czas. A teraz zatrzymaj się. Chyba i ja muszę się przejść.- Zatrzymuję samochód i czekając na rozbijającą noc lampkę wpatruję się przed siebie. Aśka wierci się z tyłu przez chwilę, po czym wychyla się spomiędzy foteli.
- Masz hajs. I dbaj o swoją kobietę. Wybaczy ci, zobaczysz. Dobry z ciebie chłopak.- Klepie mnie lekko po ramieniu i wysiada. Zostaję sam. Z głową pełną zasłyszanych podczas podróży historii. Spoglądam na zegarek. Dochodzi dwudziesta. Normalni ludzie w ich normalnych domach zaczynają właśnie swoją wigilijną wieczerzę. Ciekawe, czy mnie będzie dane zasiąść do mojej pierwszej wigilii z rodziną. Moją rodziną. Przełykam zestresowany. Po tym, co usłyszałem od Aśki nawet brzuch przestaje mnie boleć. Nie chciałbym mieć takiego życia… Ruszam dalej. Moje przygnębienie narasta z każdą minutą. Pozostaje mi wciąż kilkadziesiąt kilometrów. Powinienem dotrzeć za jakąś godzinę.
Są święta a ja tłukę się kawał drogi wierząc, ze uda mi się naprawić to, co zburzyłem przeszło rok wcześniej. Moja córka ma już trzynaście miesięcy. Był to czas, który spędziła beze mnie. Siedząc teraz za kierownicą mojego nowego auta i jadąc błagać kobietę, którą upokorzyłem i zawiodłem o wybaczenie, nawet nie pamiętam już tego uczucia, które przedłożyłem ponad jej życie i nasze szczęście. To boli mnie najbardziej. Moja krótkowzroczność mnie boli. A co jeśli ona rzeczywiście ułożyła sobie życie? Jeśli otworzy drzwi
i wyśmieje mnie i moje przeprosiny? Myślę o Marcinie, Ance i Asi… Nie spotkałem ich chyba tak zupełnie przez przypadek. Może to magia okresu świąt i zostali oni postawieni na mojej drodze w jakimś szczególnym celu? Skręcam i zaciskam dłonie ponownie na kierownicy. Jestem na ostatniej prostej. Zjeżdżam z obwodnicy i wjeżdżam do miasta. Gdzieniegdzie wciąż widzę pochylonych przechodniów zmierzających dokądś pospiesznym krokiem. Wszyscy się dokądś spieszą. Taki wieczór. Kolorowe światła ozdób świątecznych lśnią w oknach mieszkań, bibeloty podrygują poruszane wiatrem a śnieg jakby coraz natarczywiej zasypuje moją szybę. Zatrzymuję samochód na parkingu tuż obok bloku, w którym mieszkają moje dwie kobiety. Moje dwie kobiety… Pięknie to brzmi. Odszukałem odpowiednie okno i czuję siły uścisk w żołądku. W oknach jej mieszkania jest ciemno. Moja determinacja zaczyna ulatniać się wraz z ostatnim oddechem. Dłonie spociły się a brzuch znowu zaczął boleć. Ktoś zbliża się do klatki, dlatego gnany ostatkiem dobrej woli, otwieram bagażnik i wyciągam zeń moją walizkę. Podbiegam do człowieka i już od ulicy krzyczę, żeby nie zamykał drzwi. Wjeżdżam windą na szóste piętro. Im bliżej jestem celu, tym bardziej drżą mi kolana. Cholera, nigdy tak się nie bałem…. Staję przy drzwiach i przykładam do nich ucho. Ktoś jednak jest w środku.. Pukam i czuję nagłą potrzebę ucieczki! Boże, jestem gotów spieprzać dalej niż widziałem! Nagle zapragnąłem znaleźć się ponownie w moim mieszkaniu we Wrocławiu, zamknąć drzwi i urżnąć się w pień! Ale stoję w miejscu na uginających się pode mną nogach ze wzrokiem utkwionym w drzwiach przed moim nosem. Gdybym, choć umiał tak, jak Marcin udawać, że nic złego się nie stało i móc tak po prostu pojawić się na święta…
W drzwiach zgrzyta zamek. Zamieram. Drzwi najpierw uchylają się niepewnie, widzę w ich świetle połowę jej twarzy. Patrzy na mnie przez moment zaskoczona. Wydaje mi się, że nie wie za bardzo, jak powinna zareagować. Pochylam głowę i wyciągam przed siebie kwiaty. Trochę tandetny pomysł, ale lepszy nie przyszedł mi do głowy.
- Dobry wieczór Marysiu. Jestem…. Przepraszam.- Głos grzęźnie mi w gardle. Wtedy ona otwiera drzwi szerzej i widzę małą dziewczynkę kurczowo uczepioną jej nogawki. Boże, myślę i na tym się kończy. Odrzucam torbę na podłogę i opadam na kolana. Nie widzę nic, bo łzy przesłaniają mi obraz. To jest moja córka. Malutka widząc pajaca padającego na kolana aż piszczy zadowolona i przecisnąwszy się przez szparę w drzwiach człapie na czworaka do mnie. Nie wiem, jak się zachować. Wyciągam ręce i chwytam ją pod ramionka. Wspina się wtedy i wtula w moje piersi. Czy małe dzieci są aż tak bezpośrednie?
- Wejdźmy do środka.- Powiada Marysia i cofa się w korytarzu. Ja zaś podnoszę się z klęczek i ściskając małą księżniczkę przestępuję próg ich mieszkania. Rozejrzawszy się wokół przypominam sobie słowa Anki. Spoglądając w ufne oczęta wpatrujące we mnie, obiecuję sobie, że nigdy nie dopuszczę, by cokolwiek złego mogło jeszcze spotkać te dwie istoty. Będę je czcił, kochał i pielęgnował jak dwa najcenniejsze kryształy. Siadam na kanapie i przyciskam do piersi delikatne ciałko mojej córki.
- Zjesz z nami kolację Rafał?

- Tę i każdą kolejną Marysiu. Jeśli pozwolisz…

Na naukę nigdy nie jest za późno- Magdalena Witkiewicz

Zawsze drażniło mnie, kiedy moja mama bez przerwy powtarzała, ucz się. Obiecywałam sobie już wtedy, że nigdy, przenigdy nie będę używała wobec moich dzieci tych samych monotematycznych sloganów. I słowa dotrzymałam! Nie mówię- ucz się! Jak przyczajona hiena kąsam na początek pytaniami, coraz natarczywiej a w końcu uderzam... Czy ty się w ogóle uczysz?! Wrr! Bycie rodzicem, to wyjątkowo trudne zadanie... Najtrudniejszy projekt, jaki przychodzi nam dorosłym prowadzić.


Chcąc jednak coś osiągnąć, trzeba się uczyć. Właściwie wiek nie jest istotny, uczymy się każdego dnia. Sztuką jest tylko tę wiedzę wykorzystać w mądry sposób, na przykład jako budulec...

Moim budulcem są obserwacje. Nie trudno zgadnąć, że środowisko wydawnictw, pisarzy, jak każde inne pełne jest ciemnych zaułków, zakamarków, w które lepiej nie wchodzić oraz dróg, którymi wręcz należy podążać. A jak dokonać wyboru? Ja stawiam na obserwacje. Jestem obserwatorem, więc czuję się, jak ryba w wodzie...

A temat obserwacji wyjątkowo wdzięczny... Starsze koleżanki po piórze i spotkania autorskie.

MAGDALENA WITKIEWICZ

Pierwszym zatem, na które wybrałam się, było spotkanie autorskie Magdy Witkiewicz zorganizowane w Empiku w warszawskiej Arkadii 6 października 2015 roku. Teren mój, więc czułam się pewnie. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to atmosfera spotkania. Gospodyni wyglądała olśniewająco, uśmiechnięta rozmawiała ze wszystkimi zebranymi w sposób, który pozwalał sądzić, że jednostka w jej otoczeniu znaczy tyle samo, co tłum. Nie dało się odczuć nieprzyjaznych emocji ani wibracji, które mogłyby pozwolić, by człowiek stawiający pierwsze kroki w tym świecie mógł poczuć się przytłoczony, onieśmielony. Tegoż dnia Lewy brzeg miał zaledwie kilka dni, miałam zatem prawo czuć lekki przestrach, bo oto pojawienie się mojej powieści na półkach wypchnęło mnie lekko przed szereg...
 Wracając, gospodyni okazała się wyjątkowo ciepłą i otwartą kobietą. W brawurowy wręcz sposób, z wdzięcznym uśmiechem operowała słowem opowiadając o swoich powieściach. Mówiła o nich tak, jakby każda historia w nich zawarta zajmowała istotne miejsce w jej życiu, jakby wszystkie były jej bliskie a każda z osobna wyjątkowa. Bardzo ciepła, niemal przyjazna atmosfera spotkania udzielała się uczestnikom, gospodyni aparycją i wrodzonym wdziękiem oczarowywała mnie z każdą kolejną minutą trwania spotkania. Zachłyśnięta nastrojem zakupiłam oczywiście książkę i stanęłam po kilka słów dedykacji. I kolejnym szokiem okazało się co? Magdalena Witkiewicz, kobieta sukcesu, autorka polskich bestsellerów pamięta z imienia i nazwiska otaczających ją czytelników i twórców.
Nie muszę mówić, że zapomniałam języka w ustach, kiedy gracja wymówiła moje imię i nazwisko z wymownie uniesioną do góry brwią. W moich oczach urosła do niebagatelnych rozmiarów.
Wniosek?
1. Zwracaj uwagę na mniejszych. Bądź otwarta, zyskasz w ten sposób szacunek innych.

Jedno spotkanie rozbudziło we mnie chęć poznawania... Niestety w międzyczasie przepadły mi dwa spotkania z Nataszą Sochą i Agnieszką Lingas-Łoniewską. Mam nadzieję, przepadły tylko tamte terminy nie szanse.

Fragmenty Łowisk

Lewy brzeg, 2015 





PROLOG

Za oknem budził się kolejny dzień. Niebo powoli nabierało rdzawo-cynowych barw. Kobieta siedziała z podkurczonymi nogami w fotelu. Brodę oparła na kolanach i wpatrywała się w niebo za oknem. Nie zmrużyła oka tej nocy. Powietrze w pokoju było ciężkie, przesiąknięte wilgocią i zapachem wtopionej w asfalt ropy.
Nagle niebo rozbłysło. Jej pokój rozjaśniła blada poświata, a szyby w oknach starej kamienicy zadrżały od przemierzającego niebo grzmotu. Podskoczyła, słysząc wtórujący grzmotom coraz silniejszy wiatr. To był pierwszy raz, kiedy burza obudziła w niej tak dziwne uczucie pustki, i to we własnym mieszkaniu. Poczuła się obco. Bezgłośnie opuściła stopy na rozgrzaną podłogę, a wzrokiem powiodła po szarych, uśpionych jeszcze ścianach pokoju. Entuzjazm i euforia, które od jakiegoś czasu wypełniały jej życie, uleciały gdzieś nagle i szybko jak spłoszony ptak.
Skąd ta nagła zmiana, kiedy w końcu znalazł się przy jej boku mężczyzna, z którym gotowa była pójść bodaj na koniec świata, który fascynował ją i jednocześnie wciąż trochę przerażał? Skąd to zwątpienie i nieznośnie kołaczące się wewnątrz przeczucie, że w życiu nie można liczyć na szczęśliwe zakończenia?
Podniosła się z rattanowego fotela i powoli podeszła do szerokiego łóżka, na którym spał on. Jej mężczyzna.
Przysiadła na krawędzi i z nieukrywaną przyjemnością wpatrywała się w jego bladą twarz. Wyciągnęła rękę, chcąc go obudzić, jednak zaniechała tego zamiaru. Porozmawia z nim jutro, mimo nieopisanej potrzeby usłyszenia jego głosu, jakby w obawie, że może to już więcej nie nastąpić. Delikatnie odsunęła lekką narzutę, omiatając jego nagie ciało spojrzeniem, i wsunęła się do środka. Poczuła gorące, stalowe piersi, które przycisnęły się do jej pleców. Okryła się jego ramieniem i mocno zacisnęła powieki. Chciała zasnąć. Za wszelką cenę pragnęła, żeby te wątpliwości odpłynęły i pozwoliły jej dalej cieszyć się tym, co otrzymała od losu...

.....Nawet nie zauważyła, kiedy tuż przed nią, widocznie wychodząc z sąsiadującej po lewej stronie toalety męskiej, wyrósł tenże sam mężczyzna,
który obserwował ją na sali. Majka wpadła na niego i obiema rękami oparła się
o jego twarde, mocno zarysowane pod czarną koszulą, piersi. Był od niej wyższy.
Zdecydowanie wyższy o głowę, oceniła, kiedy uniosła przestraszone oczy
i spojrzała w jego spokojną, aczkolwiek budzącą w niej niepokój, twarz. Patrzył
w jej oczy bez zawstydzenia, jakby chciał wedrzeć się do wnętrza jej duszy.
Majkę przeszył dreszcz, jednak nie potrafiła określić, czy przestraszyła się tak
bardzo jego, czy też sam fakt, że zamyśliła się, wprowadził ją w ten chwilowy
stan odrętwienia. Czuła jego twarde mięśnie a z jej ust wyrwał się tylko cichy jęk.
W jednej chwili zapragnęła być już na sali i siedzieć w swoim fotelu. Nie,
zapragnęła być już w domu i popijać kawę z tatą w kuchni. Ale mężczyzna, jakby
zamarł tak jak ona. Położył jej dłoń na przedramieniu i lekko odchylił głowę. Po
jej ciele rozlało się przyjemne ciepło, kiedy zsunął dłoń i zatrzymał się na
wysokości łokcia.....

- Przepraszam. Nie chciałem pani przestraszyć- powiedział, a Majka uświadomiła sobie, że czekała na moment, kiedy usłyszy jego głos. Był niski, trochę chropowaty. Zaschło jej w ustach, przełknęła więc ślinę, chcąc zwilżyć nieco nagle zaschnięte gardło. Starała się poczuć jego zapach, jednak nie mogła zmobilizować się do zaczerpnięcia głębszego haustu powietrza.
- To ja przepraszam. Nie spodziewałam się, że tu są kolejne drzwi.- Zorientowała się, że wciąż trzyma dłonie oparte o jego tors i czując rumieniec zalewający twarz, oswobodziła rękę z jego uścisku i potarła niezręcznie czoło.
- Nic się pani nie stało?- Przeniósł spojrzenie w kierunku jej dłoni, a potem lekko odsunął się od niej, chcąc przyjrzeć się jej dokładniej.

- Nie, nic mi nie jest.- Splotła ręce na wysokości piersi i czekała, aż jego wzrok zatrzyma się na nich. Zawsze tak było, pierwszą rzeczą, jaką faceci u niej zauważali, były jej duże piersi. A ona jeszcze postanowiła wskoczyć dziś w ten skąpy sweterek. Właściwie była pewna, że zauważy ten sam grymas na jego twarzy, który towarzyszył innym, na ich widok. Poczuła, że robi jej się gorąco. On jednak tylko ogarnął ją wzrokiem i wskazał dłonią schody.






Mroki Łowisk 2016

fragmenty Prologu:

...Wtedy też jego uszu dobiegł odgłos śmiechu. Zainteresowany natychmiast powiódł wzrokiem w kierunku, z którego dobiegał ów dźwięk, i w skupieniu zmrużył powieki. Między sosnami biegała ona. Ubrana w długą białą suknię, choć nie miał pewności, czy nie była to biała nocna koszula, z burzą rudych, nieokiełznanych pukli opadających na plecy włosów, wyglądających zupełnie jak płomienie okalające jej twarz. Biegała wokół drzew, jakby drocząc się z kimś. Powiódł czujnym wzrokiem dalej, w poszukiwaniu drugiej osoby, przed którą ta bogini starała się ukryć, jednak nie zauważył nikogo więcej. Zewsząd dobiegał go jedynie jej dźwięczny głos, chichot jakby roześmianej dziewczynki, bawiącej się w chowanego z koleżankami. Mimochodem uśmiechnął się. Ten widok sprawiał mu ogromną przyjemność. Chłonął jej postać niemal każdym fragmentem siebie. Piękny, zadarty,nieduży nos, rude, szpiczaste brwi, które nadawały jej twarzy nieco surowości, i czerwone jak krew usta. Jej twarz była blada, zupełnie pozbawiona rumieńca, którego obecność wydawałaby się tak naturalna. Piękne bujne piersi kołysały się, jakby chcąc wyrwać się z haftowanej koszulki ciasno opinającej jej ramiona. Pokręcił z niedowierzaniem głową. Wydawała mu się taka piękna. Uświadomił sobie wtedy, że zna tę kobietę. To była Matylda. Jego pożądanie, miłość i obsesja w najczystszej postaci. W momencie, kiedy w jego myślach zabrzmiało jej imię, zwróciła się w jego kierunku, a jej spojrzenie przeszyło go na wylot.
Pragnął jej.
Jakby słysząc jego myśli, zachichotała zawstydzona, kładąc na ustach delikatną, szczupłą dłoń i ukrywając żar swojego uśmiechu.
– Jesteś mój, kochany. Teraz zostaniemy już razem. Tutaj, na Łowiskach.
Pobiegła w przeciwnym kierunku i skryła się za kolejną linią brzóz. Jej dźwięczny śmiech wtopił się w szum jeziora, a szelest koszuli zlał się w jedną pieśń z szumiącymi na wietrze liśćmi.
– Zostaniemy razem…– szepnął, wiodąc za nią wzrokiem. Coś jednak ukłuło go w sercu, jakby gdzieś głęboko rodziła się jakaś wątpliwość. Odwrócił głowę w prawo i mocno wyciągnął szyję. Tuż za wzniesieniem jego oczom ukazał się kontur dachu. Tak, na Łowiskach stał przecież dom. To był jego dom. Podniósł się niepewnie, w obawie, że za chwilę może się przewrócić. Stopy stawiał powoli, jedna za drugą, jakby sprawdzając, czy wszystko jest z nimi w porządku, czy nie zatracą za chwilę naturalnego rytmu poruszania. Skierował się w stronę domu. W jednym z okiem powiewała biała firanka. Czyżby ktoś był w środku?
Szedł powoli, delektował się każdym stawianym krokiem. Czuł ciepłe promienie słońca muskające jego twarz, jednak nie było mu gorąco. Kiedy dotarł wystarczająco blisko, jego uszu dobiegł cichy dźwięk sączącej się gdzieś z wewnątrz muzyki. Natychmiast pochwycił rytm i zaczął nucić pod nosem. W oddali zaś usłyszał ponownie jej śmiech. Obejrzał się przez ramię, ale jego myśli zaprzątnięte były w tej chwili domem. Czuł, że musi wejść do środka....
                                                                                                                                             ....Jakaś siła tym razem kazała mu skierować się w stronę długiego korytarza prowadzącego do lewego skrzydła domu. Niemal na jego końcu znajdowały się drzwi. Teraz zamknięte, jednak Paweł miał pewność, że za nimi znajduje się coś, co go przyciąga, wabi, i czemu niemal nie może się oprzeć. Nacisnął na klamkę i pchnął je lekko. Drzwi ustąpiły. Słyszał swoje oszalałe serce, ale nie miał pojęcia, co powoduje jego podekscytowanie. Nie bał się, czuł jednak mrowienie na karku. Przestąpił próg najciszej jak potrafił i zaczerpnął głęboko powietrza. Pokój przepełniał ten sam zapach, który roztaczał się w kuchni. Włosy na jego karku uniosły się. Przeszył go przyjemny dreszcz. Przymknął drzwi i skierował się w stronę łóżka, na którym ktoś spał. Słyszał spokojny, głęboki oddech. Rozejrzał się po pokoju. Na fotelu porozrzucane były ubrania, na starym dębowym biurku z kolei stało również kilka filiżanek po kawie. Co ci ludzie robią, że nie mają czasu po sobie posprzątać, przebiegło mu przez myśl.
Śpiącą postać oświetlił księżyc, który w tej chwili wychylił się zza ciemnej skłębionej chmury. Obraz wydał się Pawłowi wyjątkowo mroczny, co jedynie rozbawiło go. Cała ta sytuacja bowiem wydawała mu się wyjątkowo nietypowa. Podszedł do łóżka od strony okna, tak, by nie przesłonić blasku księżyca padającego na twarz śpiącej kobiety. Miała krótkie włosy, rozrzucone w nieładzie na poduszce. Uznałby ją za cherubina o nieskazitelnie okrągłej twarzy. Podszedł bliżej i dopiero wtedy poczuł, jak jakiś ciężar wciska go w ziemię. Znał również tę kobietę, kochał ją. To było głębsze uczucie niż to, którym darzył biegającą nad jeziorem Matyldę. Opadł na kolana tuż przy jej twarzy i przyglądał się jej centymetr po centymetrze, starając się za wszelką cenę przypomnieć sobie coś więcej ponad to, że kochał ją. Dlaczego tak wiele dla niego znaczyła? Dlaczego pod jej oczami oprawionymi ciemną linią długich rzęs rysowały się tak głębokie cienie? Co tych dwoje ludzi przeżyło takiego, że odbiło się to takim piętnem na ich twarzach? Przysunął twarz do jej ust tak, by poczuć jej oddech. Nie czuł jednak nic. Co tu się, kurwa, dzieje? Ściągnął gniewnie swoje gęste czarne brwi i przysunął się jeszcze bliżej. Nie było możliwe, by nie dosięgał go jej oddech. Dopiero czuł wiatr, słońce grzało jego twarz, dlaczego nie może poczuć jej oddechu na swojej twarzy? Potrzebował tego …


Mroki Łowisk...


Robert zjechał z ulicy na piaszczystą ubitą drogę i powoli, omijając wyboje, zbliżał się do małego, stojącego w oddaleniu od najbliższych domostw o jakiś kilometr kościoła. Był to drewniany budynek, wykonany z wielkim kunsztem, co prawda już nadgryziony zębem czasu, ale wciąż wzbudzający szacunek. Majka, wysiadając z samochodu, nie potrafiła pohamować westchnień podziwu, który wywołał w niej ten widok. Wszystkie tralki i rzeźbienia wykonane były w sposób, w którym czuło się rękę prawdziwego mistrza. Obeszła kościół dookoła i z zadartą do góry głową wpatrywała się w drewnianą, gdzieniegdzie już ukruszoną przez korniki podbitkę z solidnych dębowych bali. Gładziła delikatnie, w obawie, by czar tego miejsca nie prysnął, wgłębienia między balami i z zachwytem kręciła głową.
– A wiesz, że budował go zwykły wiejski stolarz ze swoim synem? – Usłyszała za sobą głos podążającego w krok za nią Roberta.
– To niesamowite miejsce. Czuje się aż boską rękę, kiedy patrzysz na to, z jakim oddaniem i dbałością o najmniejsze szczegóły został wybudowany. Boże, takich świątyń nam potrzeba, a nie Świątyni Opatrzności Bożej, która aż ocieka próżnością i przepychem. Prostota jest największym cudem. – Zauroczona pchnęła drewniane drzwi i aż podskoczyła na dźwięk zgrzytu i skrzypiących zawiasów, które brzmiały tak, jakby były otwierane pierwszy raz od wieków. Wnętrze zachowane było w tym samym stylu. Czyste, wygładzone drewno z obrazami przedstawiającymi świętych i drogę krzyżową. A wszystko to wyszło spod tej samej ręki stolarza i oczywiście wykonane było w całości z drewna. Majka podeszła do ołtarza, prostego, drewnianego, wspartego na ciężkich balach z wyrzeźbionymi barankiem i gołębicą. Opadła na kolana na wyściełanym czerwonym aksamitem klęczniku i zacisnęła powieki. Tak blisko Boga i jego majestatu nie czuła się dawno. Żarliwa modlitwa wydzierała prosto z jej udręczonego serca. Po policzkach ponownie popłynęły łzy, z tą jednak różnicą, że w tym świętym miejscu nie czuła wstydu z powodu swojej słabości. Płakała nad swoim losem, nad losem Pawła. Płakała też w związku z chorobą taty. W końcu uniosła oczy i błagała o litość dla siebie z powodu nienawiści, jaką czuła do matki oraz do gwałciciela, który zbrukał ciało jej przyjaciółki. Dopiero na końcu odważyła się poprosić o zdrowie dla Pawła i siłę dla siebie, by mogła dźwigać ciężar tego, czego doświadczała. Kiedy jej żal i błagania przebrzmiały, Majka zdołała ocknąć się z letargu i odwróciła głowę w poszukiwaniu Roberta. Znalazła go siedzącego w pierwszej ławce, ze spuszczoną głową ukrytą w delikatnych i szczupłych dłoniach. On również się modlił. Przepełniała ją lekkość. Odmówiła jeszcze krótką modlitwę i uniosła się z kolan. Usiadła po cichu obok niego i czekała aż skończy. O co prosił? Czy modlił się za swojego brata?


Mroki Łowisk

– Paweł… – Zęby jej szczękały, a rękami oplotła mocno jego szyję, jak dziecko. – Wpadłam do wody – jęknęła, zastanawiając się, dlaczego nie czuje palców u stóp. – Jest mi strasznie zimno. Zabierz mnie stąd, proszę.
On jednak jedynie wpatrywał się w jej zmarzłe i parujące oblicze swoimi czarnymi, pozbawionymi emocji oczami i uśmiechał się.
– Chcesz zostać ze mną? – zapytał, choć Majce umknęło, czy jego usta w ogóle drgnęły.
– Oczywiście, ze chcę. Skąd to pytanie? – Próbowała zrozumieć sens jego słów, a w tym samym czasie pod wodą oplotła nogami jego biodra.
– Bez względu na wszystko?
– Tak – jęknęła, wpatrując się w niczym niezmąconą czerń jego zimnych oczu. Z jego twarzy zniknął uśmiech, w jego miejsce natomiast pojawiła się drwina, wykrzywiająca ją w sposób, którego do tej pory nie widziała.
– To zostań ze mną tutaj. W moich ramionach. A mogłaś mieć wszystko… – Chwycił ją za dłonie i rozplótł ich węzeł na karku. To samo zrobił z jej nogami. Wyrwał się z jej uścisku i stanął obok, patrząc, jak Majka cofa się i kurczy w sobie. Nie miała siły utrzymać się na nogach, które odmówiły jej posłuszeństwa. Właściwie nie czuła już swoich nóg.
– Paweł, proszę cię. Ja się boję… – szeptała, ale zdawało jej się, że żaden dźwięk nie wydobywał się z jej ust. Patrzyła tylko, jak Paweł zbliża się do niej, ujmuje jej kark i przysuwa twarz do jej twarzy, tym samym zbliżając się coraz bardziej do tafli wody. – Proszę cię, Paweł! –krzyknęła z całej siły, kiedy uświadomiła sobie, co się za chwilę wydarzy. Z jej ust jednak wydobył się zaledwie piskliwy głos przerażonej dziewczynki.
On w odpowiedzi wyprostował się i zacisnął mocno zęby, tak, że widziała mięśnie drgające na jego policzkach. Po czym z całej siły naparł na jej kark i pociągnął w dół. Jej płuca powoli zaczęły wypełniać się ogniem, czuła jak pęcherzyki powietrza pękają jeden za drugim. Za wszelką cenę starała się chwycić ręce, które przygniatały ją do mętnego dna jeziora. Zacisnęła powieki i myślała o tym, by nie zaczerpnąć do płuc wody, kiedy to bowiem zrobi, uleci z niej ostatnie tchnienie. Ból rozsadzający jej piersi rósł i wypełnił w końcu gardło. W desperackim geście spróbowała kopać, ale to też nie przyniosło żadnego skutku, w uszach słyszała tętent własnego serca, który stawał się coraz bardziej odległy, słabszy. Nie miała już siły, a wokół zapanowała martwa cisza.

Jego uścisk zelżał dopiero, kiedy ostatnie pęcherzyki powietrza pękły, a jej ciało przestało drgać w spazmach agonii.

Ulubione cytaty

"Przeznaczenie człowieka często nie ma nic wspólnego z tym, w co się wierzy lub czego się obawia."
- Paulo Coelho

" Zrób mi tę przyjemność 
uwielbiaj mnie mimo wszystko."


- Antoine de Saint-Exupéry, Mały książę

"Czasem gdy wszystko oddala się w głęboki sen, przychodzi przebudzenie a reszta jest prawdą..."

- Jim Morrison

"Dlatego walczymy z nurtem rzeki,
który znosi nas w przeszłość nieustannie."

- Francis Scott Fitzgerald, Wielki Gatsby

"Nie bój się cieni.
One świadczą o tym, że gdzieś znajduje się światło."

- Oscar Wilde

"Przynoszę nieskalane ziarna radości,
nieskończonego dążenia do siebie.
Więc lećmy. Nasz czas wyrasta z wczorajszego jutra. Szybujemy łagodnie w naszą skrytą przeszłość.
Lećmy razem."

-William Wharton, Ptasiek, 1978r

" I otrze z ich oczu wszelką łzę a śmierci już odtąd nie będzie.
Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły.

- źr. Wyd II 1971, Apok.21:4

"Błogosławiony ten, co nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego faktu w słowa."

- Julian Tuwim

"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki:
- nic nie mów
- nic nie rób
bądź nikim

- Arystoteles

"Gdzie niewiedza jest rozkoszą,
szaleństwem jest być mądrym."

- Thomas Gray, Świat nawiedzany przez demony.

"Tak, człowiek jest śmiertelny,
ale to jeszcze pół biedy. Najgorsze, że to, iż jest śmiertelny, okazuje się niespodziewane."

-Michał Bułhakov, Mistrz i Małgorzata


Postanowiłem trzymać się miłości.
Nienawiść to zbyt wielkie brzemię. Martin Luther

może się wypaliłam,
ale co zrobię, kiedy nie umiem żyć wolniej.
w pośpiechu łatwiej uniknąć spojrzeń.

- Beata Kołodziejczyk, Niechcianość a-tomik

- A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? - spytał Krzyś, ściskając misiową łapkę. - Co wtedy?
- Nic wielkiego. - zapewnił go Puchatek. - Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.

Alan Alexander Milne (z książki Kubuś Puchatek)

Julia pisze... Strąceni

Kolejna dawka wyobraźni Julii przelana na papier.

Alatum mittitur
Strąceni

Czasem siedząc w ciemnym pokoju zastanawiasz się nad sensem własnego życia.. Zadajesz niejednokrotnie pytanie: Dlaczego ja? Odwiedzając najdalsze zakątki swojego umysłu, myślisz o wszystkich błędach, jakie popełniłeś albo kiedyś popełnisz.. Nieświadom, że pod twoim rodzimym miastem toczy się wojna, której koleje zadecydować mają o tym czy jutro w dalszym ciągu będziesz się zastanawiał nad swoim życiem czy w brutalny sposób je zakończysz.

Szesnastoletnia Rozalia, sądzi, że jest zwykłą, szarą, a nawet nudną licealistką, którą każda przygoda omija wielkim łukiem. Jej przekonania okazują się jednak błędne, kiedy na jej drodze staje skrzydlata Lucia. Zabierając ją do podziemi Warszawy poznaje ją z całą rasą Alatum (z łac. skrzydlaci), którą musi wybawić. Wszystko idzie jak po maśle, lecz pewnego dnia oddziały powracają z obozowiska wroga z nietypową zdobyczą w postaci jeńca. Czy tajemniczy Kilian, będzie miał wpływ na przeznaczenie Skrzydlatych? Czy Rozalia dokona przeznaczenia? Od niej zależy, czy go dopełni, czy spisze na straty miliony istnień.

PROLOG
Otworzyłam zmęczone oczy i przetarłam je leniwie ręką. Nie zważając na to, że dopiero wstałam z łóżka powędrowałam do kuchni. To dziś. Dzień, którego wyczekiwałam przecież tak długo. Cały rok!  Dziesiąte urodziny. Mama obiecywała mi, że tego dnia otrzymam większą swobodę i we dwie pojedziemy do centrum handlowego, gdzie kupi mi jedną wybraną zabawkę. Nie wiedziałam jeszcze co to miałoby być, ale przecież od czego są wystawy? Musiałam podjąć ważną decyzję, ponieważ co by o mnie pomyślała? Przed wszystkimi swoimi znajomymi chwaliła się, że jestem bardzo dojrzała, jak na dziecko w moim wieku. Odkąd skończyłam sześć lat chodziłam na zajęcia z gry na fortepianie, zawsze interesowałam się muzyką.
Przekraczając próg kuchni ujrzałam mamę w liliowym fartuszku, odwróciła się do mnie i promiennie uśmiechnęła.
- Cześć kochanie, Co tak wcześnie? - Podeszła do mnie i uścisnęła - Spodziewałam się ciebie po dziesiątej. Co najmniej.
- Oj, Mamo. Dzisiaj mam urodziny, nie mogę przegapić ani chwili z tego dnia. Będę się nim rozkoszowała aż do nocy! - Entuzjastycznie podskoczyłam i klasnęłam w dłonie.
- Dobrze, ty moja mała kobietko - znów się uśmiechnęła. W mojej mamie kochałam to, że w każdej chwili okazywała jak bardzo mnie kocha. Jej uśmiech często był dla mnie jak dla zbłąkanego żaglowca latarnia morska. Stanowił jasny komunikat, że bez względu na to, co będzie działo się, zawsze mogłam na nią liczyć. - Mała, idź proszę do salonu włącz telewizję i za żadne skarby nie wychodź. - W jej oczach malowało się zakłopotanie. Spoglądała ponad moją głową w kierunku drzwi prowadzących do ogrodu.
Posłusznie wyszłam do kremowego salonu i usiadłam na obszernej rozkładanej kanapie. Włączyłam telewizor, zgodnie z jej prośbą. Pewnie miała dla mnie niespodziankę i dlatego wychodząc zamknęłam za sobą drzwi. Były to szczelne drzwi, nic nie słyszałam. A może to moja głowa nic nie chciała słyszeć? Po dłuższym jednak czasie ciekawość wzięła górę, ruszyłam z powrotem do kuchni.
Właśnie otwierałam drzwi, kiedy usłyszałam przerażający krzyk. Stanęłam jak wryta. W kuchni zauważyłam jakiegoś mężczyznę trzymającego moją mamę za głowę. Pisnęłam. Mężczyzna uniósł długi nóż. Trzęsłam się jak z zimna zaskoczona i sparaliżowana widokiem.
- Zostaw moją mamę – Wydusiłam słabo - Kim jesteś?
- Lucia - Uśmiechnął się pokazując długie kły jak u wilka. Miałam podobne - Hm. Nie powiedziałaś jej. Kochanie, jestem Barat. Jestem twoim ojcem.
Spuściłam głowę. To niemożliwe. Mama nigdy nie mówiła mi o moim ojcu, ani o tym skąd pochodzę. Nawet nie znałam swoich dziadków. Jedyną rodziną, jaką miałam była ona i jej przyjaciółki.
- Tak? - Zaśmiałam się nerwowo - Udowodnij! - Uniosłam głos próbując zmienić barwę, by brzmiał groźniej, mocniej.
- Wykapana matka - Wyszczerzył się - Na przedramieniu masz czarne znamię w kształcie półkola - Wskazał na miejsce, gdzie faktycznie nosiłam wspomniany ślad.
- Co tu robisz?! - Krzyknęłam przerażona
- Przyszedłem po moją własność - Zaśmiał się.
Potem ruszył w moją stronę zostawiając na szyi mamy krwawy ślad, niczym uśmiech. Zakaszlała i upadła na ziemie. Jej usta wymawiały niemo moje imię. Zasłoniłam usta, łzy zalały moje oczy. Opadłam na ziemię.
Potem pamiętam tylko stalowy uścisk Barata i niekończącą się rozpacz.


ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Doyle! Doyle! - Pani Kamińska wyrwała Rozalię z głębokiego namysłu, odrzuciła do tyłu rękę, która dopiero co podpierała jej głowę.
- Obecna! - Krzyknęła, po czym otworzyła zeszyt by nauczycielka odwróciła od niej wzrok.
- No chyba widzę, przeczytaj proszę zadanie szesnaste - Poprawiła owalne okulary i chrząknęła enigmatycznie.
- Nie mam. - Spuściła głowę i wyjrzała przez okno.
- Rozalia, co ja mam z tobą zrobić? Za miesiąc koniec roku, a ty już żyjesz wakacjami. Jeśli tak dalej pójdzie, zostaniesz na szarym końcu. Jesteś obiecującą uczennicą, a marnujesz swoje talenty. Weź się w garść - Wywróciła oczami, założyła nogę na nogę i posłała jej jeden z tych uśmiechów, które nic dobrego nie wróżyły.
- Postaram się - Kamińska wróciła do pisania na tablicy. Po kilku sekundach Karolina odwróciła się do niej.
- Brawo kochana, w końcu postawiłaś się tej wiedźmie - Klepnęła ją w ramie. Uczyła się od mistrzyni.
Gdy po dziesięciu minutach zadzwonił dzwonek, Rozalia nie zważając na stertę papierów, wrzuciła wszystko do wypchanego tornistra. W połowie drogi do szatni zatrzymał ją Filip, jej drugi najlepszy przyjaciel.
- Rose, idziesz do Starbucksa? Wszyscy się wybieramy - Odwróciła się, ujrzała jego świdrujące piwne oczy i bladą skórę. Musiał zauważyć, że mu się przygląda, bo poprawił nieposkromiony blond kosmyk.
- E, nie. Mam dzisiaj zajęcia z jogi - machnęła ręką - Muszę wrócić zanim Helena wpadnie w szał - Helena, jej matka. Dziewczyna nie wiedząc, czemu, nie ufała jej. Od dnia adopcji minęło wiele lat a ona dalej nie przekonała się, co do jej stylu bycia. Jej zdaniem Helena nie nadawała się na matkę, była za mało odpowiedzialna.
- Nie chodzisz na jogę – Krzyknął, gdy odwracając się włączyła iPada. Ostatnią rzeczą, na którą  miała tego dnia ochotę było oglądanie Karoliny śliniącej się na widok Filipa. Zazdrościła jej. Była długonogą blondynką z błękitnymi oczami i wielkimi ambicjami. Były całkowitymi przeciwieństwami.
Gdy doszła w końcu do ulicy 11 Listopada, niczym burza wpadła na klatkę o mało nie potrącając staruszki z Yorkiem. Heleny nie było w domu. Odetchnęła z ulgą. Przelotnie sprawdzając, jakie ma jutro lekcje uznała, że musi przygotować się do najbliższych zajęć plastycznych. Odpoczęła jeszcze chwilę i po namyśle przebrała się w zwykły t-shirt i rurki. Na nogi założyła trampki i wybiegła na dwór. Musiała odwiedzić pasmanterię. Wiatr owiał jej długie brązowe włosy. Zawsze, gdy była sama myślała o Karolinie. Wszystko jej się udawało. Przykładem mogło być chociażby to, że to ona zawsze miała najprzystojniejszego chłopaka, najlepsze ubrania, ech tam i wszystko inne. Rozalia natomiast nie była próżna. Nie. Ale cóż, każda kobieta jest pełna zazdrości szczególnie, jeśli chodziło o szmatki. I chłopaków, to oczywiste. Skręciła w lewo i wykrzyknęła przekraczając próg pasmanterii.
- Dobry wieczór – Ojej, zrobiło się naprawdę późno.
- Czego sobie panienka życzy? - Zza rogu wyszedł okrągły siwy mężczyzna w czarnej bluzie.
- Dwie włóczki złotą i zieloną - Uśmiechnęła się - Wystarczą dwu metrowe.
- A po co panience? Jeśli mogę spytać - Zgarbił się a Rose wypuściła powietrze.
- Na zajęcia, nic specjalnego. - Machnęła ręką by zbyć starca. Wpatrzyła się w jego oczy, było w nich coś niepokojącego. Odniosła wrażenie, że były puste, jakby pozbawione źrenic. Białe. Mrugnęła kilka razy by upewnić się czy to, co przed chwilą zobaczyła nie było tylko grą jej wyobraźni. Były białe, jak w horrorach, które Helena uwielbiała. Na ladę rzuciła pieniądze, wzięła torebkę i wybiegła ze sklepu. Nie potrafiła uzasadnić dlaczego, poczuła się jednak zagrożona.
Kiedy opuszczała sklep, na dworze było już całkowicie ciemno. Do domu miała jeszcze kilkanaście minut drogi, ale nie mogła wyzbyć się wrażenia, że ktoś ją śledzi. Możliwe, że ten starzec obudził w niej to dziwne uczucie. Był niesamowity. Przyspieszyła kroku. Kiedyś czytała książkę, w której opisano, jak reagować na podobne sytuacje. Musiała skręcić cztery razy w lewo. Z logicznego punktu widzenia powinna wrócić w to samo miejsce. Tak też zrobiła. Mimochodem sięgnęła jednak po telefon.

- Filip, gdzie jesteś? - Jęknęła rozemocjonowana.
- Witaj, królewno jak joga? - Usłyszała jak prycha.
- Filip, proszę cię gdzie jesteś? - Do oczu napłynęły jej łzy. Bała się.
- W Starbucks. Co się stało? - Usłyszała narastające napięcie w jego głosie.
- Ktoś mnie śledzi. Nie wiem kto to. Skręciłam cztery razy w lewo a oni dalej tam są. Pomóż mi. -Zaniosła się płaczem.
- Rose, nie płacz. Błagam. Już jadę. Jak te typy wyglądają? - Ukradkowo odwróciła głowę - Nie bój się, rozmawiaj ze mną.
- Jeden jest łysy i raczej grubszy, drugi wysoki, wytatuowany i z długimi włosami. - Wytarła nos rękawem - Filip, przyjedź…
- Słuchaj, cały czas do mnie mów. Powiedz gdzie teraz jesteś.
- W pobliżu restauracji Atici.
- Okay, niedaleko jest skrzyżowanie, które wyprowadzi cię na główną. Trzymaj się blisko ludzi. - Zrobiła jak powiedział. Po chwili była przy jezdni i przepychała się w tłumie ludzi. Odwróciła się szukając obecności śledzących. Niestety, wciąż byli kilka kroków za nią. Dwójka tajemniczych gości, otwarcie rozpychała morze przechodniów. Ścisnęła mocniej telefon.
- Jesteś? - Zapytał Filip. Słyszała jak dyszał. Poczuła ulgę uświadamiając sobie, że jechał do niej. Jechał ją ratować.
- Jestem.
- Zrobiłam, co mówiłeś. Idą dalej za mną, odpychają ludzi i przyśpieszyli kroku.
- Rose...- Zamarła czując nagle dotyk czyjejś dłoni na ramieniu. Odwróciła się i ujrzała łysego oprycha. Krzyknęła przerażona i ruszyła biegiem przed siebie. Mężczyźni ruszyli za nią natychmiast.
- Filip, halo!? Biegną za mną! Jakby coś mi się stało, pamiętaj o tym, co mówiłam… I… kocham cię. - Nie usłyszała odpowiedzi. Telefon wyślizgnął jej się z ręki. Biegła niczym na zawodach, ale nagrodą nie był złoty puchar. Tylko życie. Przebiegając przez pasy nie zważała na światła, rozum nakazywał jej znaleźć jakieś bezpieczne miejsce i ukryć się a adrenalina pchała ją do przodu. W połowie pasów potknęła się. Nie powstrzymało jej to jednak, czym prędzej wstała i ruszyła dalej. Gdy miała skręcać nadjechało, czarne wielkie auto. To było chyba BMW. Otworzyły się drzwi.
- Wsiadaj - Kobieta władczo skinęła głową i wskazała na siedzenie obok mierząc w nią z wyciągniętego pistoletu. Życie stanęło Rozalii przed oczami. Pomyślała, że nie spełni swoich marzeń. Nie zamieszka we Włoszech. Nie zostanie architektem. Nie pozna miłości swojego życia. Nie będzie miała dzieci. Umrze. Ale wbrew jej przypuszczeniom, kobieta posłała kilka strzałów w stronę mężczyzn a nie jej. Odetchnęła z ulgą. I chyba, dlatego wsiadła do auta.

Jechały w ciszy. Rozalia zdążyła przyjrzeć się nieznajomej kobiecie. Była to zielonooka brunetka z delikatnymi rysami twarzy. Mimo iż widziała ją zaledwie z profilu, była pewna, że kobieta jest piękna. Biła o głowę wszystkie dziewczyny, które znała. Ubrana w skórzany kombinezon z rękawiczkami bez palców. W pewnym momencie odwróciła się w jej stronę. Naprawdę była piękna, piękna to mało powiedziane, była niebiańską wręcz postacią….

I to byłby koniec... Niestety podjęte tematy szybko Julkę nudzą, stąd wiele prac pozostaje niedokończonymi. Ot tak, po prostu.. Ale to nic, wciąż mam kilka opowiadań, którymi podzielę się z Wami. Jestem bowiem bardzo dumna z mojej córki.

Noc, dzień, co lubię ja, co lubisz ty...

No i nas dopadło. Przeczytałam gdzieś ostatnio, że człowiek zawsze przejawiał skłonności do wyolbrzymiania swojej pozycji. I nie chodzi o p...