Na naukę nigdy nie jest za późno- Magdalena Witkiewicz

Pamiętam pierwsze spotkanie autorskie, na które się wybrałam. Miało to miejsce tydzień po premierze Lewego brzegu, kiedy to byłam na samym początku tej cudownej, jednakże nie mniej wyboistej drogi, jaką jest kariera pisarska. Ładnie to brzmi... Kariera pisarska.

Było to spotkanie z Magdą Witkiewicz. Siedziałam wtedy cała spięta, zaczarowana atmosferą i pięknie opowiadającą o swojej książce i życiu autorce, która jawiła się w moich oczach niczym diva.

Tym razem było jeszcze inaczej. Nie czułam tego nieznośnego napięcia, nie byłam zestresowana. Pozwoliłam się porwać nastrojowi. A ten dopisywał.
Spotkanie prowadził Aleksander Rogoziński, co nie było trudne do przewidzenia. Ten pisarski duet jest wyjątkowo zgrany. Tworzą niesamowitą mieszankę emocji, dobrego humoru, co w rezultacie zapewnia performance na najwyższym poziomie. I w przeciwieństwie do Magdaleny i Aleksandra, wydaje mi się, że Ich wspólne dzieło mogłoby dostarczyć wielu pozytywnych wrażeń Czytelnikom.
Możecie sobie wyobrazić życiową opowieść Magdy, pełną emocjonalnych wzlotów i upadków, które byłyby rezultatem konspiracji, niedomówień i suspensu, których dostarcza Aleksander? Porywające!

Ale wracam do tematu.
Było o książkach, było o filmie, za który trzymam mocno kciuki. Było również o podróżach. 
Dzięki atmosferze, jaka wytworzyła się na sali, czułam się zupełnie jak w domu. A to jest chyba najważniejsze- atmosfera i klimat. Dzięki nim umysł bez najmniejszego problemu lawirował pomiędzy poruszanymi tematami.

Dla mnie to spotkanie obfitowało w bardzo wiele wskazówek. Cóż, na naukę nigdy nie jest za późno, tym bardziej, kiedy można czerpać z rogu obfitości, jakim jest doświadczenie pisarki kalibru Magdaleny Witkiewicz. Dlatego chłonęłam każde słowo z ogromnym skupieniem, a wiecie przecież, że słuchanie to jest dokładnie to, co lubię. Jedno zdanie zrobiło na mnie wyjątkowe wrażenie i podpisuję się pod nim obiema rękami: 
Czasem spełniają się marzenia, o których boimy się marzyć.
Dodam, że trzeba tylko zdobyć się na odwagę, by marzyć i choć droga długa i wyboista, podążać nią bez względu na utrudnienia. Takie wnioski wysnułam z tego spotkania. 

Nocne zwiedzanie Twierdzy Modlin


Miałam opowiedzieć Wam o mojej wycieczce do Twierdzy Modlin. Rozsiądźcie się zatem wygodnie, okryjcie się kocem i koniecznie miejcie przy sobie kubek z ciepłą herbatą. Z pewnością przyda się coś ciepłego do picia.  
Był piątek. Po ciężkim tygodniu w pracy, czułam się naprawdę wyczerpana. Otaczający mnie szum przejeżdżających samochodów, gwar rozmów przytłaczały, ale słowo się rzekło. Obiecałam zabrać syna na tę wycieczkę, a danego dziecku słowa nie można złamać. Organizatorzy tej nocnej eskapady ostrzegali, że jest to przedsięwzięcie dla ludzi, którzy nie boją się stawienia czoła historii. Nie bałam się, to było dla mnie nieuniknione, odkąd po raz pierwszy ją ujrzałam- piękną, potężną budowlę, której poranione mury przemawiały do mnie, opowiadały o minionych czasach.
 Cóż, dla mnie te słowa znaczyły nieco więcej. Twierdzę w Modlinie znam odkąd byłam małą dziewczynką. Wtedy jeszcze jej mury tętniły życiem, w oknach widać było głośnych i młodych chłopców, którzy odbywali tu służbę wojskową. Później, po wielu latach, kiedy chcąc pokazać moim dzieciakom tę potęgę, której początki sięgają roku 1806, zabrałam ich na spacer szutrową drogą otaczającą Twierdzę z jednej strony, zaglądałam w okna, w poszukiwaniu tych samych, śmiejących się twarzy. Jej okna niestety straszyły już tylko powybijanymi szybami, gdzieniegdzie pozabijano je łaskawie grubymi pilśniowymi płytami. To żyjące niegdyś miejsce, umierało… Choć nie raz wydawało mi się, że w cieniu zrujnowanej łazienki przemknął jakiś zabłąkany cień, Twierdza Modlin była wymarła. Mnie jednak wciąż coś ciągnęło do tego budynku. Gotowa byłam zaryzykować i zejść wąskimi schodami, przedrzeć się przez ciasne, pachnące wilgocią korytarze, pośród strachu, smrodu ludzkich odchodów, byle tylko dostać się do środka. Tak, chciałam wejść do środka. I w miniony piątek, udało mi się….
 
Dzięki temu, że są wśród nas ludzie, dla których podziw dla takich miejsc, fascynacja potęgą i powiew historii są czymś bardzo ważnym, my, zwiedzający mogliśmy podziwiać otwarte tylko tego wieczora miejsca, które dawno temu stanowiły schronienie dla walczących, ale i chorych. Napoleon, Car Mikołaj, Generał Thommee, te postacie zaznaczyły się w historii tego miejsca na trwałe. Ich decyzje, odcisnęły się piętnem na niejednym ludzkim istnieniu, ale i zaznaczyły mury Twierdzy Modlin wojennym zębem zniszczeń. Nasz Przewodnik opowiadał z ogromnym skupieniem o historii, pokazywał ślady i kierując na mapę snop światła swojej latarki, oprowadzał ścieżkami, którymi podążali niegdyś żołnierze. W końcu weszliśmy do koszar… Obydwoje, ja z moim synem, byliśmy niesamowicie podekscytowani, podczas gdy mój mąż w skupieniu słuchał, nie zwracając zupełnie uwagi na to, co działo się wokół. Mój syn, ze swoją dziecięcą ciekawością aż podrygiwał w miejscu. Zatrzymaliśmy się na schodach, słuchając entuzjazmu przemawiającego przez Przewodnika, kiedy mój mały explorer szepnął:
- Chodź, chodź pójdziemy do końca korytarza…
Poczułam się wtedy znowu jak ta dziewczynka, która spacerując wzdłuż murów z lękiem spoglądała na ogromnego, zbudowanego z czerwonej cegły potwora. Gdzieś w mojej wyobraźni znowu rozbrzmiał śmiech żołnierzy. Cofnęła się kilka kroków do tyłu, by spojrzeć w ciemne podwoje korytarza wiodącego środkiem koszar…. Tam światło nie docierało. Nie wiedziałam, co zastanę na jego końcu. Spojrzałam na mojego syna, na wsłuchanego w opowiadane historie męża i ruszyliśmy. Postanowiliśmy sami zdobyć to miejsce…
Pokoje najbliżej schodów, gdzie zatrzymała się wycieczka, były wysprzątane. Ściany pomalowano tu na biało a wewnątrz czułam powiew wieczornego wiatru i zapach rzeki płynącej u podnóży skarpy, na której wzniesiono tę ogromną budowlę. Jednak nie zawsze tak bywało. Dawno temu, to miejsce było mroczne, pachniało prochem i wilgocią, która kradła oddech zamkniętych wewnątrz żołnierzy. Mój tata, powiedział kiedyś, że Twierdza Modlin nie cieszyła się dobrą sławą. Przydział do odbycia w jej murach służby wojskowej, traktowano jako zły los.
Twierdza Modlin w centrum leży. Jest mogiłą dla żołnierzy…
Pamiętałam jego słowa, on tę służbę zakończył, wielu przed nim się to nie udało. Mam na myśli nie tylko tych, którym nie starczyło psychicznej siły, ale i walczących o to, byśmy mogli swobodnie przemierzać ulice naszego miasta.
Światło za nami zaczęło blednąć a zapał mojego syna rósł proporcjonalnie do pogrążającej nas łapczywie ciemności. Zaglądaliśmy do kolejnych pokoi, oddalając się od grupy. W końcu otoczyły nas całkowite ciemności, biała farba pokrywająca ściany również zniknęła, a w jej miejscu pojawiły się złuszczone płaty opadające na podłogę. Kolejne pokoje już nie były tak wysprzątane, stare płytki gumoleum sterczały, jak powyginane kikuty i straszyły swoim widokiem. Do tego dotyk zimnego wiatru, który hulał po pomieszczeniach, napawał mnie lękiem. Wdzierał się w nasze uszy i snuł opowieść walczących. Moich uszu dobiegł dziwny dźwięk, przypominał nieznośnie narastający szum. Czy tak szumiała spadająca bomba? Zadarłam głowę wysoko, chcąc upewnić się, że dwumetrowej grubości mury zapewnią mnie i mojemu synowi bezpieczeństwo. Wydało mi się, że czuję woń przepoconych mundurów i zapach prochu. Coś dotknęło mojej dłoni, a zimno wspięło się szybko po moim ramieniu. Gdzieś zza okna dobiegł nas odgłos wrzeszczącego puszczyka. Jak czuli się ci, dla których Twierdza Modlin była przez wiele lat domem? Czy tak ją traktowali, kiedy otoczeni przez najeźdźcę bronili jej? Czy mieli świadomość, że stanie się ona dla nich mogiłą?  Czy bali się?
W którymś z kolejnych pokoi ujrzeliśmy poustawiane metalowe prycze. Moja wyobraźnia natychmiast podsunęła widok szarych koców i nocne skrzypienie sprężyn uginających się pod ciężarem spoczywających na nich ciał.
Nie starczyło mi odwagi, by brnąć dalej, choć mój mały bohater, dysząc ciężko z podekscytowania gotów był iść. Przypominał mi wtedy tę małą dziewczynkę, która czekała prawie trzydzieści lat na ten moment, by znaleźć się w środku tego przepełnionego wspomnieniami miejsca! Wydało mi się jednak, że nasza ciekawość, chęć znalezienia choć najmniejszego dowodu na potwierdzenie tego, co zapisano na kartach historii, stanowią pogwałcenie panującej wokół ciszy. Ten moloch dawno spał zasłużonym snem, wyczerpany okrucieństwem wspomnień z okresu obu wojen.
- Wracamy.
Szepnęłam, choć całą sobą pragnęłam zostać i wsłuchiwać się w tę ciszę. Pozwolić jej napełnić mnie swoim cierpieniem. Tak długo na to czekałam. Chwyciłam małego za rękę i zawróciliśmy. I nie jestem pewna, czy tylko wydawało mi się, ale znowu mignął mi cień sylwetki żołnierza. Był tu jednak, przez te wszystkie lata… Prężne młode ciało zniknęło za kolejnymi drzwiami ponaglając, byśmy podążali za nim… Spojrzałam na syna. Jego oczy lśniły nieznanym dotąd blaskiem. Czyżby widział to co ja? Pociągnęłam go mocniej i wróciliśmy do światła latarek zwiedzających, głosu Przewodnika i uśmiechniętej twarzy mojego męża.
- Gdzie wy byliście?- Zapytał nas.

Odwzajemniłam jedynie uśmiech. Bo my zdobywaliśmy Twierdzę Modlin. Stawialiśmy czoło drzemiącej w jej murach historii… 







Noc, dzień, co lubię ja, co lubisz ty...

No i nas dopadło. Przeczytałam gdzieś ostatnio, że człowiek zawsze przejawiał skłonności do wyolbrzymiania swojej pozycji. I nie chodzi o p...