Maraton spotkań

Czasami, kiedy na czymś bardzo mi zależy, albo jeszcze lepiej,kiedy uprę się, że muszę zrealizować założony plan, nie zastanawiam się nad tym, czy mój upór jest uzasadniony. Nie umiem ocenić, czy postępuję słusznie, wcale się nad tym nie zastanawiam. Takie zachowanie nie zdarza mi się często, ale kiedy już się uprę, nie ma odwrotu.
I tak było w ubiegły weekend, czyli, zaczynając od piątku 20 kwietnia. Wtedy właśnie, o godzinie 11:52 rozpoczął się maraton spotkań, na których musiałam być.
Pierwsza na liście, była Agnieszka Lingas-Łoniewska i Jej spotkanie promujące premierę dylogii Kiedy zniknę, kiedy wrócę. Do Wrocławia wybrałam się z Ewą, czyli siostrą. A że życie bywa przewrotne, o czym wiemy, ten wyjazd miał dla mnie duże znaczenie. Odzyskałam promyk, jakim jest dla mnie siostra, a do tego miałyśmy tak dużo czasu,który mogłyśmy spędzić tylko we dwie!
Podróż pociągiem, już, co prawda, opowiadałam o tym, sama w sobie była wydarzeniem. Nie podróżowałyśmy bowiem w ten sposób przez ponad dwadzieścia lat! I to, że o tym piszę, nie ma za zadanie przedstawić nas, jako próżnych pań, którym dbałość o własne wygody poprzestawiała w głowach. Nic z tych rzeczy. To raczej coś w rodzaju ułomności, fobii, która okazała się silniejsza.
Dotarłyśmy jednak. Spóźnione, ale ciekawe wydarzenia. Bo musicie wiedzieć, że ta premiera nie ograniczała się do rozmowy pomiędzy autorką i prowadzącym. Agnieszka jest autorką charyzmatyczną. Treść Jej powieści epatuje skrajnymi emocjami, od miłości po nienawiść, od tęsknoty po znudzenie... Nie bez powodu nazywana jest przez grono najwierniejszych czytelniczek- dilerką emocji. Spotkanie, w którym uczestniczyłyśmy, okazało się zatem bardzo intensywnym akcentem dotychczasowej twórczości. Do swojej dylogii bowiem, Agnieszka napisała tekst kilku utworów a muzykę do nich skomponował zespół All the wrong ways. Pomysł świetny, klimat spotkania niebywale elektryzujący. Podobało mi się. Warto było przełamać lęk i ponownie wsiąść do pociągu. Ewa też była zadowolona.
Potem wracałyśmy do domu. Nocą. Od razu przypomniały mi się powroty do domu... Ale to nie jest temat, który chcę poruszać ;-)
Do domu dotarłyśmy o siódmej. Zadowolone, z bagażem wspomnień i zmęczone. Ale to nic. Warto było.

Nim się spostrzegłam, przyszedł czas na kolejny etap mojego maratonu spotkań, jakiemu zamierzała sprostać tego dnia. O godzinie 16:00, w Empiku w Arkadii, miało się odbyć spotkanie Magdy Witkiewicz i Marzeny Grochowskiej. Obie Panie popełniły książkę, którą określiłabym ambitnym poradnikiem z niezwykle rozbudowanym zapleczem przykładów, o które zadbała Magdalena, nie bez powodu określana specjalistką od szczęśliwych zakończeń. Nietrudno domyśleć się, że część merytoryczna leżała po stronie trenera personalnego, jakim jest Marzena. I tu, moi drodzy, zetknęłam się z zupełnie innymi emocjami. Moje niedospanie, ukołysał klimat spotkania. Spokój i harmonia. Zastanawialiście się kiedyś, jak wygląda Wasza definicja szczęścia? Czy próbowaliście odpowiedzieć sobie na pytanie, czy Wy osiągnęliście już szczęście? Ja, co przyznam z pełną świadomością, zgadzam się z podaną przez Magdę definicją szczęścia. Chciałabym, żeby w moim życiu było nudno, żeby nie towarzyszyły mi już nagłe zwroty akcji. Tak, chciałabym tego. A w rozszerzeniu Marzeny, chciałabym również móc cieszyć się małymi rzeczami.
- Chwilo trwaj i daj celebrować najmniejsze okruchy życia!-  Czy nie brzmi to pięknie?

Noc, dzień, co lubię ja, co lubisz ty...

No i nas dopadło. Przeczytałam gdzieś ostatnio, że człowiek zawsze przejawiał skłonności do wyolbrzymiania swojej pozycji. I nie chodzi o p...