Noc, dzień, co lubię ja, co lubisz ty...


No i nas dopadło. Przeczytałam gdzieś ostatnio, że człowiek zawsze przejawiał skłonności do wyolbrzymiania swojej pozycji. I nie chodzi o pojedyncze jednostki, o odwieczną walkę człowieka o władzę. Chodzi o pozycję człowieka w hierarchii w ogóle. Dostaliśmy koronę i nastał czas, byśmy oswoili się z ciężarem przygniatającym skronie. Nie będzie łatwo pozbyć się jej a już z pewnością zapomnieć o tym przykrym doświadczeniu.
I tu rodzi się pytanie, jak zachowamy się po ustaniu COVID-19. Czy kryzys jaki dotknął ludzkość pozostawi spuściznę w postaci refleksji nad tym co i jak robiliśmy? Czy też szybko zapomnimy o jego morderczym istnieniu i wrócimy do dawnych nawyków i oddamy się rozpustnemu nadrabianiu straconego czasu?
Takie własnie nękają mnie przemyślenia w tym trudnym dla nas wszystkich okresie. Szczególnie dzieje się to nocą, kiedy opadnie już kurz dnia, zamilkną ptaki a dzieci zasną spokojne w swoich łóżkach. Właśnie noc przynosi zbawienny dla mnie czas, który mogę poświęcić tylko sobie i wsłuchuję się w wewnętrzny głos podpowiadający mi różne warianty dla dotyczących mnie wyborów.
Już za kilka dni nastanie czas Świąt Wielkanocnych, które są przecież czasem radości, odbudowy i odrodzenia. A tu, w tle zupełnie inny scenariusz. Wiele bliskich mi osób nie podejmuje wyzwania zorganizowania świąt. Swoją decyzję tłumaczą panującym przygnębieniem i strachem o każdy kolejny dzień. Cóż, nie sposób czuć się inaczej, kiedy już czwarty tydzień siedzimy w domach, zamknięci i wystawieni na próbę poradzenia sobie z nawałem przytłaczających nas wiadomości serwowanych w kolejnych komunikatach telewizyjnych i radiowych. Ile jeszcze jesteśmy w stanie znieść? Jak długo jeszcze wytrzymamy? Nie mam odpowiedzi na te pytania. Nie mam krzepiących słów, którymi mogę pocieszyć siebie, Was, moich bliskich. Ale mam kilka przemyśleń, którymi chętnie się podzielę.
Gdyby tak postąpić wbrew panującej atmosferze i pozwolić swojej wyobraźni na pogalopowanie w kierunku marzeń. Ten czas, zły czas, w którym tkwimy kiedyś przeminie. Wyobraźmy sobie, że znowu będziemy świętowali Wielkanoc, w promieniach słońca i towarzystwie najbliższych będziemy spacerowali ulubionymi ścieżkami, które normalnie przemierzamy, nawet nie bacząc już na ich urok. Wyobraźmy sobie suto zastawione stoły, bo tak mamy i gwar rozmów, albo spokój towarzyszący nam w tym okresie. Tak kiedyś znowu będzie! A oddając się tym nieszkodliwym fantazjom, dogrzebmy się do nowych pokładów cierpliwości i trwajmy w tym trudnym okresie z nadzieją, że jej kres wreszcie nadejdzie.
A co wtedy?
Bardzo chciałabym, żeby tragedia, która nas dotknęła pozostawiła w nas trwały ślad, żebyśmy nauczyli się dostrzegać piękno w najmniejszych szczegółach naszego życia. Żebyśmy nauczyli się cieszyć tym, co mamy. Bo, tak sobie myślę, że to zawieszenie, w którym tkwimy, jest właśnie takim czasem na przeprowadzenie rozmowy z samym sobą i przewartościowanie naszych celów i planów.
Wiecie, co ostatnio przyszło mi do głowy? Zaczęłam się zastanawiać nad tym, co było, kilka dni, może tygodni przed zburzeniem mojego świata przez CV. Nie zajęło mi to długo, a jednak życie przed pojawieniem się wirusa jawi się jak odległa przeszłość. W moim przypadku była to wyprawa do Paryża. Wymarzona, wyśniona i oczekiwana. Znalazłam się w miejscu idealnym, w doborowym towarzystwie i z napiętym planem zobaczenia tak wiele, jak tylko zdołam. Teraz, kiedy czasami jest mi smutno, bo, choć moje zamknięcie przebiega w idealnych dla mnie warunkach, jestem tu bez tych, którzy stanowią część mojego życia. Mąż musiał zostać w domu, bo pracuje, a Ewa wyjechała, bo przysięgała z narażeniem życia i zdrowia strzec ojczyzny. I dotarło do mnie, że choć otacza mnie piękno, które zawsze pragnęłam oglądać, to nie cieszy mnie ono tak, jak wtedy, gdybym mogła się nim dzielić. Dlatego rozmyślam o życiu, jakie wiodłam przed atakiem tego niewidzialnego wroga. Cieszę się nim i marzę o powrocie do normalności. Mam swoje nowe pasje, odkryte w Paryżu, uwielbiam drzwi. Uwieczniłam ich całkiem sporą ilość a teraz odtwarzam towarzyszące tamtym chwilom uczucia. Czy to może coś znaczyć? Metafizyczne znaczenie drzwi, ich ciężkie okucia i solidne wykonanie? The Doors i Père-Lachaise w Paryżu. Stare cmentarze też kocham, zawsze pochłaniał mnie ich klimat i panujący tam spokój. Kwiaciarka i widok starego cmentarza w Przemyślu na Słowackiego, kielich, z którego musimy nauczyć się czerpać z rozwagą i odwagą, bo wystarczy jedna chwila, by marzenia i plany stały się zaledwie wspomnieniem. Czy to wszystko ma jakieś znaczenie? Idzie nowe, moi mili. Idzie nowe. A Wy jesteście ze mną, ja z Wami.

Dlatego, pozostańmy w domach, odnajdźmy te wspomnienia, które rozczulą i zapalą pochodnię wytrwałości. Damy radę. Musimy, by po wszystkim znowu cieszyć się odzyskanym życiem. Nic nie będzie już takie same, wszystko się zmieni, a my musimy być gotowi na te zmiany. A jeśli w okresie świąt dostrzeżecie jakiegoś mundurowego, pomyślcie o mojej Ewie, która bardzo się bała wrócić do pracy. Ale musiała, bo przyrzekała. Popatrzcie na nich z wyrozumiałością, bo oni też się boją, mają rodziny i chcą do nich wrócić. To też są ludzie a mundur nie jest ich tarczą.

Kochani, pozostańmy w kontakcie a na święta życzę Wam przede wszystkim spokoju i cierpliwości. Znajdźmy sobie coś, co odwróci naszą uwagę od rozgrywającego się dramatu, choć na tę chwilę, by zachować harmonię. Bądźcie zdrowi.









Ciebie szukam- konkursowo

No i mamy zwyciężczynie!
Bardzo proszę o podanie we wiadomości priv, może być mail, Fb, cokolwiek, adres do wysyłki.
Wasze odpowiedzi podyktowało życie. I czuję, że stałyśmy się dzięki temu nieco bliższe sobie. A stało się tak dlatego, bo mam podobne odczucia.

Główną nagrodę w zabawie otrzymuje barbara. Basiu, proszę o adres do wysyłki książki.
Pamiątki i nagrody natomiast otrzymują:
Agnieszka Wojcieszek, Agnieszka Piszczatowska i Danuta Żytomirska.
Gratuluję i bardzo dziękuję za podzielenie się ze mną swoimi przeżyciami!


Dawno nie organizowałam żadnej zabawy. A dziś, nie dość, że mam migrenę, to dodatkowo głowa pęka mi od pomysłów.
Jeśli zatem macie ochotę powalczyć o moją najnowszą powieść, albo kilka innych drobiazgów, które są nagrodami pocieszenia, serdecznie zapraszam do wspólnej zabawy.

Fundatorem nagród jestem ja, czyli Anna Kasiuk. Zabawa trwa od dnia dzisiejszego, czyli 9 września do 16 września. Macie zatem tydzień. Odpowiedzi umieszczajcie tutaj, pod tym postem.

Zadanie jest proste. Poproszę o odpowiedź na pytanie:
CZY KIEDYKOLWIEK ZDOBYŁABYM, BĄDŹ ZDOBYŁBYM SIĘ NA  POŚWIĘCENIE WOBEC CZŁOWIEKA, KTÓREGO KOCHAM. Oczywiście mam na myśli zachowanie absolutnie odbiegające od typowych zachowań, które nas cechują.

To po pierwsze. Po drugie, proszę o umieszczenie na swojej tablicy jednego zdjęcia prezentującego okładkę książki Ciebie szukam z informacją o wzięciu udziału w konkursie.
Będę wdzięczna, jeśli mnie przy tej okazji oznaczycie :-)


To tyle. Miłej zabawy i już nie mogę się doczekać Waszych odpowiedzi!!


Pięć pytań do... Izabeli Frączyk

Wpadłam na pomysł przybliżenia Wam sylwetek polskich pisarek i pisarzy w formie krótkiego wywiadu. Jest to pięć pytań, na które raz w tygodniu będą odpowiadali nasi rodzimi twórcy. Na rynku wydawniczym, pośród dostępnych wielu zagranicznych pozycji, znajdziemy perełki polskiej literatury, które nie tylko dorównują, ale niejednokrotni przewyższają literaturę zagraniczną.
Przeciwstawiam się stwierdzeniu Stanisława Jachowicza, jakobyśmy chwalili cudze swojego nie znając.
Znamy i chwalić będziemy.

Targi książki w Warszawie mamy już za sobą, emocje powoli opadają, ale nie pozbawiajmy się tego przyjemnego nastroju, w jaki nas wprowadziły. Dlatego wracam do publikowania wywiadów! I mam dla Was bardzo ciekawą rozmowę, która jest swego rodzaju przesłaniem dla tych, którzy zastanawiają się nad napisaniem własnej książki. Oto pięć pytań do Izy Frączyk, pisarki, która swoją empatią i życiową energią wzbudza we mnie niemałe emocje.
Absolwentka Wyższej Szkoły Handlu i Finansów Międzynarodowych w Warszawie, autorka bestsellerowych powieści obyczajowych. Oto Iza Frączyk.




1/ Jakie  emocje towarzyszyły Ci przy wydaniu pierwszej książki?
Izabella Frączyk:  Byłam przerażona i bynajmniej nie wspominam mile mojego debiutu. Nie znałam nikogo z branży i nikt  nie znał mnie. Pojawiłam się znikąd, wydałam książkę własnym sumptem i z dnia na dzień wylądowałam na rynku, którego zupełnie nie znałam. Chwila, gdy ujrzałam w Internecie pierwsze linki z moim nazwiskiem, była chyba jedną z gorszych w moim życiu. Po prostu dotarło wtedy do mnie, że właśnie coś się stało i już się nie odstanie. Musiało minąć kilka lat zanim się w tym odnalazłam. Dziś jest dużo łatwiej. Na portalach społecznościowych debiutant ma  rzesze czytelników na wyciągnięcie ręki, tymczasem ja, wydając pierwszą powieść, nawet nie wiedziałam, że istnieje jakiś Facebook, a szczytem marzeń był artykuł w osiedlowej gazetce, który nawiasem mówiąc musiałam sama napisać, bo redaktor potrafił pisać jedynie ogłoszenia o przeprowadzkach i wymianie okien z PCV :-) 
2/ Ile czasu w ciągu dnia poświęcasz na pisanie?
I.F: Tyle czasu, ile mogę. Czasem bywają takie tygodnie, że nie napiszę ani jednej linijki tekstu. Na moje szczęście mam w sobie jakiś taki gen prymuski i lubię mieć wszystko ogarnięte na zapas, zatem teraz piszę już trzecią powieść do przodu.
To, co ja przeżywam dzisiaj, moi czytelnicy będą przeżywać najwcześniej za rok. Taki styl pracy daje mi  duży komfort. Nie lubię, gdy ktoś mnie naciska.  Nie potrafię pisać na zamówienie, na łapu-capu, na tych osławionych w naszej branży  „dedlajnach”. To nie dla mnie. To stresuje. Na wiele rzeczy w moim życiu nie mam wpływu, dlatego też praca, którą sama sobie stworzyłam, musi odbywać się po mojemu i na moich zasadach.

3/ Dlaczego wybierasz takie a nie inne tło swoich książek?
I.F: Ależ to nie ja wybieram tematykę. Ona wybiera się sama. Nieraz jest to najzwyklejsze tło świata, które każdy z nas zna, a kiedy indziej hotel, stacja narciarska lub stadnina.  Przy tych ostatnich temat się komplikuje, ponieważ by uczciwie pewne realia opisać, wcześniej samemu trzeba je dobrze poznać. Popisać głupoty i liczyć na to, że nikt się nie połapie, to marny wybór.
Choćby tylko do samej dylogii „Śnieżna Grań” przygotowywałam się merytorycznie przez dwa zimowe sezony.  Prowadzenie nowoczesnego ośrodka narciarskiego to  wcale nie taka prosta sprawa. Tak samo stadnina, czy hodowla strusi. Ale to miłe wyzwania. Uwielbiam się uczyć nowych rzeczy. Jakiś czas temu, na potrzeby kolejnej książki, zatrudniłam się na jakiś czas na stacji benzynowej :-) Tam to dopiero było fajnie!
4/ Czy regularnie czytujesz recenzje swoich książek?
I.F.: Jeszcze przed wydaniem debiutu postanowiłam tego nie robić i właściwie do dziś, recenzje czytuję sporadycznie. Wychodząc z założenia, że nie ma na świecie takiej rzeczy, która podobałaby się wszystkim, a wszystkim dogodzić się nie da, po prostu należy przejść nad tym do porządku dziennego. Poza tym, najcenniejsze są opinie merytoryczne, a tych jest naprawdę niewiele. Bo czymże dla autora jest recenzja, że książka się recenzentowi nie podoba? Do tego recenzja napisana niechlujnie, niejednokrotnie z błędami, absolutnie nie powinna psuć nikomu humoru.
5/ Masz jakiś przepis na pisanie książek? Co doradziłabyś debiutantowi?
I.F: Doradziłabym, aby usiadł i napisał. Tak po prostu. Wiem, że niełatwo jest zacząć. Sama długo się do tego zbierałam, dojrzewałam. Nie mogłam wystartować, choć bardzo chciałam. Nie miałam odwagi. Doszło  nawet do tego, że jak kiedyś nowy znajomy mnie zapytał, czym się zajmuję, odpowiedziałam mu, że piszę książki. „O, poważnie? A co napisałaś?”- zapytał, a ja mu na to, że jeszcze nic :-) 
Nie ma się czego bać.  Komputer nie gryzie. Czytelnicy też nie.

Pięć pytań do... Jagny Rolskiej

Wpadłam na pomysł przybliżenia Wam sylwetek polskich pisarek i pisarzy w formie krótkiego wywiadu. Jest to pięć pytań, na które raz w tygodniu będą odpowiadali nasi rodzimi twórcy. Na rynku wydawniczym, pośród dostępnych wielu zagranicznych pozycji, znajdziemy perełki polskiej literatury, które nie tylko dorównują, ale niejednokrotni przewyższają literaturę zagraniczną.
Przeciwstawiam się stwierdzeniu Stanisława Jachowicza, jakobyśmy chwalili cudze swojego nie znając.
Znamy i chwalić będziemy.


Zapraszam do przeczytania wywiady z Autorką, związaną dotąd z literaturą fantastyczną. Niezwykle barwna osobowość, bardzo entuzjastyczna i ciepła osoba.
Dziś świętujemy premierę nowej książki Jagny, która nosi tytuł: Testament życia i dla odmiany jest powieścią z gatunku: obyczaj. Co Wy na to? Ja uwielbiam różnorodność gatunkową u jednego autora. Jestem ciekawa Waszego odbioru tej powieści. Życzę Jagnie samych sukcesów i topki w liczących się księgarniach :-)

1. Dlaczego piszesz jednocześnie w tak różnych gatunkach?
Zawsze lubiłam czytać różnorodną literaturę i uważam, że w każdym gatunku można znaleźć perełki. Oczywiście, z fantastyką jestem silnie i od dawna związana, więc zawsze marzyłam, żeby moja debiutancka powieść wywodziła się właśnie z tego nurtu. I udało się. W lutym tego roku nakładem Wydawnictwa Dolnośląskiego ukazało się „SeeIT” będące opowieścią dystopijną. A teraz, 6 maja ma premierę powieść obyczajowa „Testament życia” opowiadająca historię dziewczyny, która w swoje osiemnaste urodziny dostaje przesyłkę od swojej nieżyjącej od kilkunastu lat matki. To, że tak różne powieści ukazują się w sumie niewielkim przedziale czasowym nie było zamierzone :) O tym zdecydował przypadek. Po prostu obydwaj Wydawcy zgłosili się do mnie w podobnym czasie.




2. Możesz opisać jak u Ciebie przebiega proces powstawania powieści?
Najpierw pojawia się impuls. To może być jakieś skojarzenie, luźna myśl w stylu „ciekawe co by to było, gdyby ludzie pokonali barierę śmierci?”. To oczywiście pierwszy z brzegu przykład :) W każdym razie myśl pada i zaczynam ją rozwijać wszędzie i w każdej sytuacji. Nieważne, czy chodzę po lesie czy wybieram jabłka w „Biedronce” :) Potem zaczyna się konstruowanie postaci. Tych najważniejszych. Na tym etapie często zaczyna mi się to wszystko śnić i w ten sposób nabierać rumieńców. A potem wymyślam scenę finałową. To jest moment, w którym siadam i zaczynam pisać. W pewnym sensie moje pisanie jest jak podróż. Wiem z kim jadę, mam kupione bilety i znam stację końcową. Nie mam natomiast pojęcia kto się po drodze dosiądzie i jak wyglądają mijane stacje ;)

3. Co według Ciebie jest najważniejsze w pracy pisarza?

Determinacja i konsekwencja. Wbrew obiegowej opinii pisanie powieści to dość wyczerpująca robota :) I to taka, w której żaden szef z batem nad człowiekiem nie stoi, więc pracę trzeba sobie rozłożyć i zaplanować samemu, by bez stresu się wyrobić przed tym strasznym dedlajnem ;) Poza tym trzeba umieć pisać i lubić pisać. Jest jeszcze to, czego pisarzowi brakować nie może, czyli wyobraźni. Bez tego ani rusz. No chyba, że piszemy literaturę faktu ;)

4. Skąd czerpiesz inspiracje?
Skąd tylko się da! Czasem wystarczy zdjęcie w gazecie, żeby z miejsca napisała mi się w głowie powieść. Bardzo dużo wnoszą oczywiście czytane przeze mnie książki, oglądane filmy, odwiedzane miejsca. Zwłaszcza to ostatnie, czyli podróże. Sam fakt zmiany otoczenia wpływa dodatnio na chęci do pisania a piękne widoki bardzo inspirują :)

5. Jakie są Twoje plany wydawnicze w najbliższym czasie?
Wkrótce ukaże się kontynuacja „SeeIT”. Powieść przeszła już prace redakcyjne i na dniach trafi do korekty. Wydanie drugiego tomu planowane jest może nawet jeszcze w wakacje. Aktualnie piszę kontynuację „Testamentu życia” a zaraz po tym siadam do trzeciego tomu „SeeIT”. W międzyczasie piszę opowiadania. Planów mam oczywiście dużo więcej, tylko jakoś doba nie chce być dłuższa ;)

Pięć pytań do... Agaty Suchockiej

Wpadłam na pomysł przybliżenia Wam sylwetek polskich pisarek i pisarzy w formie krótkiego wywiadu. Jest to pięć pytań, na które raz w tygodniu będą odpowiadali nasi rodzimi twórcy. Na rynku wydawniczym, pośród dostępnych wielu zagranicznych pozycji, znajdziemy perełki polskiej literatury, które nie tylko dorównują, ale niejednokrotni przewyższają literaturę zagraniczną.
Przeciwstawiam się stwierdzeniu Stanisława Jachowicza, jakobyśmy chwalili cudze swojego nie znając.
Znamy i chwalić będziemy.


Dziś przygotowałam dla Was rozmowę z niezwykle interesującą autorką, poruszającą kontrowersyjne tematy, której powieści zawierają wyjątkowo czytelny przekaz dotyczący kwestii religii, moralności i człowieczeństwa. 
Oto Agata Suchocka!





1. Twoje powieści są często klasyfikowane jako „erotyki”. Czy to Twój ulubiony gatunek literacki?
A.S.: Nic bardziej mylnego! Nie czytam ani nie piszę powieści erotycznych! Nieporozumienie wynikło z pewnością przez okładkę tomu 1, która sugeruje treść scentrowaną na cielesnych przyjemnościach. Owszem, sceny erotyczne pojawiają się w moich powieściach, ale jest ich tylko po kilka, z czego niektóre to zaledwie parę zdań. Erotyczne przygody są etapem rozwoju moich bohaterów, ich sposobem na poznanie siebie, swoich pragnień i ograniczeń. Nie jestem fanką szczegółowego opisywania zbliżeń między bohaterami, a już szczególnie anatomizmów, wulgaryzmów i infantylizmów, a właśnie nimi przepełniony dyskurs serwują nam autorzy erotyków. Staram się pozostawić wiele wyobraźni czytelników, choćby z szacunku do nich moje postacie nie chlapią im płynami ustrojowymi w twarz. Na książce pojawiło się ostrzeżenie informujące, iż zawiera treści nieodpowiednie dla nieletnich oraz mogące urazić dorosłych. Chcieliśmy w ten sposób zaznaczyć, że to nie jest powieść dla młodzieży czy dla miłośników niewinnych paranormal romansów o nastolatkach zakochujących się w potworach. W powieści poruszam wiele kwestii dotyczących moralności, etyki, wiary, które mogłyby być niezrozumiałe bądź nużące dla młodszych czytelników. Widzę jednakże, że nikt nie idzie w moje ślady jeśli chodzi o umieszczanie na okładkach takich ostrzeżeń, no, może za wyjątkiem Masłowskiej, której doklejają naklejki „explicit content”.
2. Do jakiego gatunku można więc zaliczyć Twoje książki?
A.S.: To jest literatura międzygatunkowa, wymykająca się schematom i klasyfikacji. Uważam, że sztywnymi regułami rządzą się co najwyżej kryminały i, powiedzmy, pulpowe horrory, może jeszcze space opery. Ja nigdy nie wiem, co mam odpowiedzieć gdy ktoś mnie o to pyta, serio. Dla kogo jest przeznaczona powieść? Dla wszystkich, którzy lubią dobrze napisane powieści. Do jakiego gatunku się zalicza? Do wielu, a jednocześnie do żadnego. Są w niej elementy powieści historycznej, romansu, grozy, fantastyki, ale chwilami to również powieść drogi i traktat filozoficzny. W momencie, gdy autor faktycznie trzyma się pewnych ram, klasyfikacja może być pomocna, jednak gdy swobodnie pływa między gatunkami, uogólnienie może być w pewien sposób krzywdzące i ograniczające. Bardzo się staram trzymać maksymy Oskara Wilde’a, który twierdził, że nie ma dobrych i złych książek, a jedynie książki dobrze lub źle napisane.
3. Dlaczego zdecydowałaś się na wątek romansowy między mężczyznami? To niezbyt popularne podejście i może zrazić wielu czytelników już na starcie.
A.S.: Moje książki nie są przeznaczone dla ludzi, którzy uznają wątki homoerotyczne za złe, którzy w jakikolwiek sposób piętnują związki homoseksualne. Uważam, że miłość nie ma płci i jest pięknym uczuciem, bez względu na to czy obdarzają się nią pary mieszane, czy dwie panie albo dwóch mężczyzn. Miłość to miłość i jeżeli związek przynosi ludziom szczęście, to nie ma znaczenia, czy jest to związek pań, panów, czy para mieszana. Świat byłby piękniejszy, gdyby ludzie przestali robić wokół preferencji łóżkowych tyle zamieszania i według tego wartościować ludzi. Chciałabym, aby moje teksty właśnie to pokazywały, aby otwierały umysły. Na świecie jest bardzo dużo zła, a piętnowanie miłości nie pomaga go naprawiać.
A jeśli omawiamy aspekt literacki i dramatyczny, to ukazanie bohatera, który dopiero odkrywa swoją tożsamość, jest wielkim wyzwaniem. Ukazanie jego walki z sobą samym pokazuje, jaką drogę muszą przechodzić niektóre osoby nieheteronormatywne w dzisiejszym świecie. Nie jest to droga usłana różami. Mam nadzieję, że konflikty wewnętrzne moich niektórych bohaterów również pomogą zmienić postrzeganie takich osób, z którymi na pewno każdy z nas zetknie się w życiu. Pozwólmy im być sobą i pozwólmy im kochać po swojemu.
4. W swoich powieściach często ukazujesz odległe epoki historyczne. Skąd ta fascynacja? Czy nie łatwiej byłoby pisać o tym, co tu i teraz?
A.S.: Tu i teraz to domena współczesnej literatury obyczajowej. Ja dopiero zaczynam się rozglądać po tym polu. W moich najbardziej intensywnym czytelniczym okresie sięgałam głównie po literaturę fantasy i biografie muzyków i artystów, stąd pewnie wybór takiej właśnie literackiej drogi. Lubię, gdy tekst przenosi mnie w czasie i przestrzeni, pozwala oderwać się od rzeczywistości, od codziennych rozterek. Chciałabym, aby i moje powieści były właśnie taką ucieczką, aby przenosiły w inny czas i czasem w inny świat, taki, który istnieje tylko na kartach historii. A research do tła historycznego bardzo rozwija. Chyba wolę patrzeć wstecz, niż do przodu.
5. Nad czym obecnie pracujesz?
A.S.: Obecnie piszę siódmy tom cyklu, a są to pamiętniki Jamesona, służącego Lothara, który pojawił się w „Woła mnie ciemność”. W tym roku chciałbym również wypuścić tomy 5 i 6 po angielsku. Jak wspomniałam, rozglądam się również po obyczajowym podwórku. Chcę sprawdzić się na nowym polu i dotrzeć do większej liczby czytelników, a literatura obyczajowa cieszy się teraz dużym wzięciem. Oczywiście, przemycę w niej troszkę pikanterii i kontrowersji, jak to ja! Mam jednakże nadzieję, że czytelnicy obyczajówek zainteresują się również moim cyklem i ta ciekawość sprawi, że pozwolą zaprowadzić się do mojego mrocznego, fascynującego świata! 

Pięć pytań do... Iwony Banach

Wpadłam na pomysł przybliżenia Wam sylwetek polskich pisarek i pisarzy w formie krótkiego wywiadu. Jest to pięć pytań, na które raz w tygodniu będą odpowiadali nasi rodzimi twórcy. Na rynku wydawniczym, pośród dostępnych wielu zagranicznych pozycji, znajdziemy perełki polskiej literatury, które nie tylko dorównują, ale niejednokrotni przewyższają literaturę zagraniczną.
Przeciwstawiam się stwierdzeniu Stanisława Jachowicza, jakobyśmy chwalili cudze swojego nie znając.
Znamy i chwalić będziemy.

Poznajcie oto Iwonę Banach. Tłumaczkę, zafascynowaną literaturą i językami obcymi. Nie poznałam dotąd żadnej z książek Iwony, ale mam ku temu doskonałą okazję, z powodu premiery najnowszej powieści autorki zatytułowanej Pewnej zimy nad morzem. Może wywiad zachęci i Was do sięgnięcia po tę właśnie pozycję :-) 




Kim jest Iwona Banach?

Jeżeli ktoś chciałby mnie odrobinę poznać, to nie będę owijać w bawełnę, z natury jestem depresyjną hipochondryczką wciąż węszącą za nowymi możliwymi katastrofami. Potrafię wyobrazić sobie wszelkie komplikacje, kłopoty i paskudne zrządzenia losu, dlatego w mojej biblioteczce nie uświadczysz encyklopedii chorób, horoskopów, ani senników – to by było zbyt dużą pożywką dla moich naturalnych skłonności.
Niestety lubię się uczyć, próbować, robić przeróżne rzeczy, kiedy widzę coś ciekawego natychmiast zastanawiam się czy ja też umiałabym coś takiego zrobić,  co oczywiście kończy się czasami bardzo dziwnie.
Modyfikuję przepisy, zmieniam dodatki, kombinuję, co kończy się przeróżnymi katastrofami w zależności od tego co robię. Niektórymi z moich wypieków można rozbijać okna, choć zdarzają się też i takie, które da się zjeść)

Kocham, lubię, kusi mnie…
Kocham komputer i wszelkie technologie,  lubię też pisać - w ogóle tworzyć, ale bardzo szybko się nudzę. Nauczę się czegoś, natychmiast szukam czegoś innego,  nieznanego,  to znaczy lubię zmiany, w pisaniu też. Wciąż szukam czegoś nowego, chcę znaleźć swoją niszę, swój styl, nie lubię powtarzać po innych, ani posługiwać się schematami, choć oczywiście to nie jest proste.
Łatwo ulegam literackim fascynacjom i jako czytelnik i jako osoba pisząca ( słowo pisarka, w odniesieniu do mnie samej nie bardzo chce mi przejść przez klawiaturę)
Nie jest to wynik jakieś fałszywej ( czy nawet prawdziwej) skromności, ale raczej wychowania, które przypadało na czasy, kiedy pewnych rzeczy nie wypadało o sobie mówić, w każdym razie nie wypadało o sobie mówić dobrze.
Kuszą mnie rożne gatunki, sposoby wyrazu, inność, odmienność we wszystkim, dlatego, co niektórzy uważają za „zbytnią wiarę w siebie”, staram się wciąż pisać coś w jakiś sposób ( dla mnie) nowego. Próbowałam już wielu gatunków, wiele jeszcze mnie kusi, jak fantasy, czy horror, ale najlepiej czuję się w komedii.
To gatunek bardzo pojemny i pozwalający na wiele.
Poza tym lubię się śmiać.
To chyba jedyny sposób na odreagowanie niektórych sytuacji i zalewu katastrof na FB.

Kilka słów o mojej pracy.
Próbowałam już kilku gatunków, ale w tej chwili najbliższa jest mi komedia i jest to coraz mniej komedia gagowa, a coraz bardziej sarkazm i ironia.
Do tego jest to komedia kryminalna. Usiłowałam kiedyś napisać powieść obyczajową, ale ponieważ nie za bardzo lubię je czytać to też nie za bardzo mi wyszła. Wyszła z tego komedia ( tylko odrobinę kryminalna) „Szczęśliwy pech”. ( Okazała się na tyle dobra, że zajęła pierwsze miejsce w konkursie literackim Naszej Księgarni, co bardzo mnie zaskoczyło) Teraz  została opublikowana  moja dziewiąta powieść, która traktuje złośliwie  o  wydarzeniach, które mają miejsce tuż  przed Bożym Narodzeniem w małym miasteczku nad morzem. Książka miała wyjść w odpowiednim okresie, ale wszystko jakoś się opóźniło.
Spotykamy w niej pewną grupę internetowych „przyjaciół”, którzy zamieniają virtual w real i trochę jest z tego powodu kłopotów, straszą panią miłośniczkę teorii spiskowych i dziwacznego podejścia do zdrowia, koty antykoncepcyjne, pana Stasia ( każdy takiego zna, jestem tego pewna), który straszliwie przejmuje się moralnością w miasteczku choć myli całowanie z całkowaniem i demona.
Demon jest tu w pewnym sensie najważniejszy  bo jest „małomiasteczkowością” w czystej formie.
Tą typowo polską, zawistną, zazdrosną, plotkarską i głupią aż taką głupotą, że jeszcze chwila a zacznie być groźna.
Kocham tłumaczyć książki i w ogóle kocham języki obce.
To dla mnie najcudowniejsze doświadczenie.
Dużo tłumaczę i bardzo to lubię ( opublikowano już 15 książek w moim tłumaczeniu, w tej chwili pracuję nad jedną książką z włoskiego – będziecie zachwyceni bo to wspaniała powieść) czekam na wydanie mojej kolejnej powieści ( co do zachwytów na jej temat - nie jestem pewna, ale może ktoś się zachwyci) i piszę coś nowego, ale nie wiem czy nie przestanę, bo mi średnio idzie i wcale nie jestem tym zachwycona.

Co mnie przeraża?
Napisałam też dwie cięższe książki „Chwast”, o niepełnosprawności i „Pokonać strach” o przemocy w związkach, dlaczego ( już, czy nadal, a może na razie, czy też znów) nie piszę takich książek?
Bo nie mam siły znowu wchodzić w te okrutne światy.
Za bardzo w nich tonę.
Jestem osobą, która w zasadzie nie lubi ludzi, (albo się ich literalnie boi) chowa się przed nimi, ucieka, ukrywa za pisaniem bo  spotkałam zbyt wiele osób bezsensownie okrutnych i skrajnie głupich, którzy swoją głupotę wręcz hołubią.
Niektórzy nawet chwalą się nią i nie widzą jak to koszmarnie wygląda, a ja patrząc na nich odczuwam za nich wstyd. Brrr.
Nie lubię też hipokryzji, a coś takiego w necie to rzecz powszechna. Ludzie co innego robią, co innego mówią. Ja w takich sytuacjach czuję się zupełnie zagubiona i bezradna.
Nie lubię i nie mam zamiaru zmieniać świata choć przeraża mnie ludzka głupota, której coraz więcej. Jednym sposobem na nią jest śmiech.

Gdzie jeszcze można mnie znaleźć?
Mój blog jest właśnie  taką złośliwą odpowiedzią na te przeróżne objawy głupoty i codziennego chamstwa, ale w swoich tekstach zazwyczaj najbardziej znęcam się nad sobą samą.
Mam na tyle miękkie serce, że nawet przykrość sprawiona wrogowi jest dla mnie nieprzyjemnym doświadczeniem.
Ale jak wiadomo, kto ma miękkie serce musi mieć twardą… dopowiedzcie sobie sami.
Niestety nie bardzo umiem kłamać, i wcale tego nie uważam za zaletę, jest to raczej groźna wada, bo skrajnie utrudnia życie.
Bardzo dużo czytam, uwielbiam literaturę non-fiction, biografie, książki popularnonaukowe i wszelkie reportaże, a także właściwie wszystko co wpadnie mi w ręce, choć omijam erotyki i romanse.

Śniadanie wielkanocne w Łubcu

Wiecie już, że jeżdżę raz w tygodniu do Łubca. Mieści się tam Środowiskowy Dom Samopomocy w Łubcu. Spotykam się z wyjątkowymi ludźmi. Najpierw czytam jedną ze swoich powieści a potem dyskutujemy, żywo i szczerze. Każdy dzieli się swoją opinią na temat przeczytanego fragmentu, albo nasza dyskusja zbacza na zupełnie inne tory. Ostatnio przeczytałam uczestnikom opowiadanie, które ukaże się jeszcze w tym roku sumptem wydawnictwa Novae Res. Nosi ono tytuł- Klątwa Cygana. To była prapremiera, która miała za zadanie dowieść, czy opowiadanie jest zabawne, czy też nie udało mi się sprostać oczekiwaniom wydawcy. I okazało się zabawne! Bo sala grzmiała od śmiechu i chichrania  A zapewnienie od osób, które generalnie niewiele mają do powiedzenia w otaczającej je rzeczywistości, chyba o czymś świadczy, prawda?
Czyli Klątwa Cygana będzie się podobała. Już Wam ją polecam Warto również wspomnieć, że rezydenci ośrodka są wybornymi aktorami i odnoszą kolejne sukcesy jeżdżąc po kraju z przygotowanymi przez siebie przedstawieniami. A więc widzicie sami, grono recenzentów miałam nie byle jakie!





W ubiegły wtorek zostałam zaproszona przez moich wyjątkowych słuchaczy na świąteczne śniadanie. Nie wiedziałam jednak, że na śniadaniu tym pojawią się tak znakomici goście, a więc zwierzchnicy ośrodka, kadra kierownicza placówek powiązanych i elita rządząca, czyli Starosta, vice Starosta i Burmistrz miasta Błonie. Pojawili się również rodzice uczestników projektu i Ich bliscy. Atmosfera iście rodzinna! Stoły suto zastawiono potrawami przygotowanymi przez gospodarzy, zaprezentowany repertuar artystyczny rozbawił, przywołał atmosferę zbliżających się świąt a zwieńczeniem całego przedsięwzięcia było wystąpienie Pana Janusza. Film jest za długi, nie mogę go udostępnić... I wiecie? Choć byłam tam gościem, wcale się tak nie czułam. Powoli zapuszczam korzenie, przywiązuję się do tych ludzi. Oswoiłam się z Ich dolegliwościami, przełamałam lęk przed obcowaniem z chorobą. Co więcej, uczę się głębszego spojrzenia na bezinteresowną życzliwość, ciepło i okazywane zrozumienie. Bo życie jest piękne. Bez względu na to, czy nam pod górkę, czy z górki. Wszystko zależy od naszego podejścia. Pamiętacie fragment o kielichu z Namiętności pachnącej terpentyną? To od nas zależy, czy będziemy z niego pili zachłannie, czy tylko małymi łyczkami... To był piękny dzień.

Noc, dzień, co lubię ja, co lubisz ty...

No i nas dopadło. Przeczytałam gdzieś ostatnio, że człowiek zawsze przejawiał skłonności do wyolbrzymiania swojej pozycji. I nie chodzi o p...