Pomyślałam, że mogę dzielić się z Wami fragmentami powieści, nad którymi aktualnie pracuję. Będę to robiła właściwie z dwóch powodów. Po pierwsze, mam nadzieję, że ten podsycany ogień ciekawości będzie się w Was tlił nieprzerwanie. A po drugie, liczę po cichutku na motywującą łapkę w górę.
Tym razem mam dla Was fragment Namiętności pachnącej terpentyną... To już moje ostatnie szlify... Ostatnie!
-
Czy pani nowa powieść jest odzwierciedleniem pani tęsknot?
-
Nie. Moja nowa powieść nie opowiada o mnie. Żadna z moich powieści nie opowiada
mojej historii. One opierają się o moje przeżycia, ale nie opisują ich. Nie
uważam, żeby moje życie było na tyle intrygujące, a już pewnością, by mogło
fascynować, żeby umniejszać wartość tego, co się dostaje od losu na rzecz
przeżywania czyjegoś życia. Jest to historia pisarki, której dotąd poukładane
życie ulega zupełnemu przewartościowaniu.
-
A co chce nam pani pokazać, oddając w nasze ręce właśnie taką historię? Bo
zakładam, że będzie to historia inna niż wszystkie? Dotąd pisała pani powieści,
powiedziałbym, przygnębiająco życiowe. Nie głaskała pani, nie oszukiwała. Czy
teraz zaskoczy nas pani czymś innym?
-
Sądzę, że tak. Tym razem przygotowuję historię, która jest jak wulkan emocji,
doznań i optymizmu. Tym razem wyplątuję moich bohaterów z problemów, dodaję im
empatii i odwagi, popycham w ramiona
życia.
Słuchałam
swoich słów i powoli docierało do mnie, co robił Wiktor.
-
Szanowni państwo- zaczęłam świadoma, że kilkanaście par oczu wpatruje się we
mnie czekając na kolejną wskazówkę, drogowskaz, który wskaże im drogę.- Życie
jest jak kielich, z którego każdy ma prawo czerpać tyle, na ile pozwala mu jego
pragnienie. Jeśli czujecie państwo ogromną potrzebę życia, wasze łyki będą
nacechowane zachłannością, chęcią poznawania. Jeśli nie macie odwagi, a
dodatkowo doznawaliście przykrości, bólu i cierpienia, wasze kielichy będą
wciąż pełne. Należy cieszyć się życiem, choć czasem nie jest nam do śmiechu.
Ale mamy je tylko jedno! Nie warto pogrążać się w rozpaczy, oddawać się wspomnieniom
i rezygnować z życia. Ono zostało nam dane, by cieszyć. Każdego dnia pomalutku
powinniśmy pić je małymi łyczkami, bo może tylko takie są nam dane, albo zachłannie,
czerpać głęboko i odważnie. To zależy już od państwa…
Westchnęłam
głęboko, bo zrozumiałam, co chciałam przekazać zebranym w sali. Kiedy
skończyłam mówić, wokół jeszcze przez chwilę panowała cisza. Jakby wszyscy
potrzebowali chwili, by odnieść moje słowa do swojego życia.
A może jakiś fragmencik Andromedy?
– Naprawdę nie wiem, co ta dziewczyna w sobie ma. – Podenerwowana
Oliwia kręciła głową z dezaprobatą i dyszała ciężko, ponownie wkładając w usta
lizaka. Zawsze miała ich spory zapas w plecaku. Powtarzała, że jest od nich
uzależniona, dlatego dotąd nie sięgnęła jeszcze po inną używkę. Kiwała przy tym
wymownie głową, krytykując w ten sposób Judytę i jej uległość wobec nałogu
palenia papierosów.
– Daj spokój. Spotyka się z Szymonem, a skoro reaguje w ten
sposób, to jej związek do najbardziej udanych raczej nie należy.
– Wydaje mi się, że on już dawno ją pogonił. Pamiętasz tą
sprawę z narkotykami w ubiegłym semestrze?
– Nie. I nie chcę zaprzątać sobie tym głowy. Tak samo jak
nie chcę, żeby ktokolwiek kojarzył mnie z Szymonem. Mamy tylko przeczytać i
opracować lekturę. Oli, przynajmniej ty odpuść i nie doszukuj się drugiego dna
w naszej dość jasno określonej relacji. Łączą nas Rozmowy z katem i koniec. Temat ciężki, ale gotowa jestem zrobić
wszystko sama i udostępnić mu moją pracę, byleby tylko nikt nie tracił czasu na
niepotrzebne rozmyślania. Jest przystojny, ale – jak mawia Tyler Joseph– nie należy ufać ludziom zbyt idealnym. A ja nie potrzebuję towarzystwa, mam
przecież tatę, ciebie, Eleonorę… – Wyliczała na palcach. –, I to wystarczy. Na
pewno nie zamierzam stać się dla kogokolwiek zagrożeniem.
Zwróciła się twarzą do przyjaciółki. Ta słuchała jej przez moment.
Za chwilę jednak pobladła i uniosła spojrzenie nieco wyżej, ponad głowę Judyty.
– No nie. Tylko nie to… – Judi zacisnęła powieki i czekała.
– Ty i zagrożenie, Judyta?
Niski głos Szymona zadźwięczał w końcu tuż za nią.
– Owszem. Właśnie zostałam zaatakowana przez twoją różową
landrynę. Dlatego byłabym wdzięczna, gdybyś wytłumaczył jej, że wspólna lektura
to nie stosunek oralny i zamkniemy sprawę.
– Jesteś jakaś spięta, Judyto. – Szymon opuścił oczy i pospiesznie
przeczesał palcami nieco za długie włosy. Czyżby się zawstydził?
Zaskoczona Judyta przechyliła głowę na bok. Co zatem robił z
nią wieczorami? – zaśmiała się w duszy.
– Poza tym, ta różowa landryna nie jest moja i nie mam
wpływu na to, co robi. Oto twoja książka. Byłem w bibliotece i wypożyczyłem
dwie. Ile czasu potrzebujesz, by ją przeczytać? – Wyciągnął w jej stronę rękę i
potrząsnął trzymaną książką.
Judyta przeniosła osłupiałe spojrzenie z niego na książkę,
potem znowu na niego.
– We wtorek będę gotowa.
– Mamy miesiąc.
– Im szybciej przez to przejdziemy, tym lepiej. Nie mam
czasu na zabawy.
– Jak wolisz. Możemy pominąć zabawę.
Judyta już otwierała usta, by odeprzeć atak tego
przemądrzalca, kiedy spojrzała na Oliwię. Ta stała z pochyloną głową i obracała
w ustach patyczek od lizaka. A miała przy tym niebywale rozanielony wyraz
twarzy. Co się z tymi dziewczynami dzieje? – przemknęło Judycie przez myśl. – Czy
one wszystkie powariowały?
Znowu spojrzała na Szymona w nadziei, że dozna jakiegoś
nagłego olśnienia i odkryje to coś, co tak zawracało w głowach dziewczynom z
jej klasy. On zaś stał przed nią, z dłonią wciąż wyciągniętą w jej stronę i
wyglądał dobrze. I tyle, po prostu dobrze. Wyższy od niej o głowę, z burzą
przydługich, kręcących się za uszami i wchodzących w oczy włosów w kolorze
piasku, co przywodziło jej na myśl wokalistę The Doors, Jima Morrisona, którego
uwielbiała. Nie dała się jednak zwieść pozornemu zauroczeniu włosami. Wyjęła z
jego dłoni książkę i przesunęła opuszkami palców po szorstkich krawędziach jej
kartek.
– We wtorek będę ją miała przeczytaną.
– W takim razie do wtorku. Omówimy wtedy szczegóły pracy nad
nią.
Namiętność pachnąca terpentyną.
-
Zdążymy wrócić na czas?
-
Sabina, zaufaj mi. Zdążymy wrócić. To zupełnie niedaleko.
Rzeczywiście
nie oddaliliśmy się zbytnio. Wiktor zabrał mnie w przepiękne, malownicze rejony
Beskidu Niskiego. Jak urzeczona wpatrywałam się w mijany krajobraz. Piękne
doliny, łagodnie wznoszące się ku niewysokim górom, i skrywające u ich podnóży
nieliczne skupiska wiosek, skradły moje serce. Stare cmentarze, zapomniane
przez ludzi i czas, wymuszały na człowieku ciszę i szacunek. Powietrze tych przybytków,
bo zatrzymaliśmy się na dwóch, spośród wielu, jakie widziałam, zdawało się
pachnięć przeszłością. Poszczerbione kamienie, litery na
postumentach wytarte przez czas przypominały o tym, co było nieuchronne. W tych szczególnych
miejscach wydawało mi się, że nie słyszę szumu wiatru ani śpiewu ptaków.
Otaczający nas szmer, był dla mnie jak szept wdzierającej się bezpośrednio do
mózgu modlitwy. Czułam się tak, jakby dusze ludzi spoczywających na tych
cmentarzach rozmawiały z nami, zaintrygowane obecnością obcych, zainteresowane
naszym szacunkiem i ciszą, szeptały, dzieliły się swoimi historiami, tymi ich
fragmentami, których nie zdołano za życia opowiedzieć.
Na
Wiktorze ta wyprawa chyba również wywarła głębokie wrażenie. Właściwie nie
rozmawialiśmy. Dotykaliśmy kamieni, przykucaliśmy z twarzami przysuniętymi
blisko do kamiennych płyt z nadzieją na odczytanie, choć fragmentów wyrytych nań
nazwisk. Od czasu do czasu słyszałam dźwięk pracującego aparatu. Kiedy
odwracałam głowę, Wiktor bezgłośnie poruszał ustami wypowiadając słowa
przeprosin.
W
końcu dotarliśmy do celu. Wiktor wyjął z bagażnika swojego auta stolik i dwa
krzesła a widząc mnie stojącą nieopodal i rozglądającą się dookoła, postawił je przy mnie. Od razu zasiadłam podekscytowana i wyjęłam swój
komputer. Nie zastanawiałam się długo. Moje działania były, jak instynkt.
Potrzebowałam w tamtej chwili tylko miejsca, żeby usiąść i zapisać to wszystko, co mi pokazał.
Czułam, że muszę przelać moje myśli na papier bez względu na to, czy
wykorzystam te wrażenia w tej, czy innej powieści. Po prostu musiałam zacząć
pisać. Wsłuchana w otaczające mnie szmery leśnego gwaru, zapomniałam na moment o
obecności Wiktora, nie zauważałam jego utkwionego we mnie spojrzenia, ciepłego
uśmiechu ogrzewającego twarz i blasku w oczach, który towarzyszył mu podczas
przygotowywania posiłku. A robił to wszystko na jednym z trzech wielkich,
płaskich kamieni ułożonych pośrodku polany, na której zatrzymaliśmy się. Ja siedziałam
w niewielkim oddaleniu od centralnego punktu, dokąd słońce docierało już
zaledwie kilkoma drżącymi promieniami, przedzierając się przez gałęzie starych,
bardzo wysokich drzew. Wiktor zaś siedział w słońcu i co jakiś czas unosił
głowę znad kuchenki, którą zabrał ze sobą, rozglądając się dookoła i nasłuchując.
To było chyba zawodowe przyzwyczajenie. Tak oceniłam jego ciągłe skupienie i
powłóczące po najbliższej linii drzew spojrzenie. Ten szczegół zaobserwowałam
zdecydowanie wcześniej i nawet postanowiłam zapytać go o to, ale jakoś dotąd
nie znalazłam ku temu odpowiedniej chwili.
Zerknęłam
za siebie, szukając go. Siedział na kamieniu z nogą podciągniętą pod
siebie i podpierał głowę na ramieniu. Widząc, że
szukam go, machnął mi ręką i wsunął w usta kawałek chrupiącej papryki.
Uśmiechnęłam się. Nie potrafiłam ukryć ogromnej radości, jaką sprawił mi tą
wyprawą, czym równocześnie zaskarbił sobie moją ogromną wdzięczność.
Wróciłam
do pisania. Czas zwolnił, moje życie i jego rozterki znowu odsunęły się na
dalszy plan, zapomniałam o Jakubie, jego młodych i silnych ramionach
porywających mnie w swoje zachłanne objęcia, zapomniałam o otulającym
wspomnieniu mojego męża, przyjemnym zapachu panującym w moim domu. Liczyła się
ta chwila i słowa wypływające nieprzerwanie spod moich palców. Stałam się
narzędziem, którego zadaniem było przekazanie czytelnikowi tego, co ten odległy
a miejscami nawet zapomniany kawałek świata miał do pokazania. Stałam się kompatybilną
z płynącymi myślami świadomością, która przetwarzała dostrzeżone obrazy i
ubierała je w słowa, by dotrzeć do grona tych, którzy kiedyś zechcą te miejsca
zobaczyć, cieszyć się nimi zupełnie jak ja właśnie czyniłam. To było dla mnie w
tamtej chwili istotą, kwintesencją mnie.
Skończyłam.
Podekscytowanie wirujące we mnie ulotniło się zastąpione poczuciem satysfakcji i
spokoju.
Przeczytałam ten fragment Aniu.To taka namiastka ,że człowiek ledwo "musnął",nawet nie zdążyłam się wczuć w tę atmosferę.Ale ja tak mam ,muszę sama sobie szeleścić karteczkami.Wierzę ,że będę miała tę przyjemność. Cierpliwość -ot co mi trzeba.Czyżbym dobrze myślała ,że w tej historii dojrzę Anię...? Jedno co mogę stwierdzić.Niektóre zdania takie aż "za mądre" dla mnie,takie trochę ....długie.... Ale cóż ja tylko normalna czytelniczka bez jakiegoś przygotowania....mogę się nie znać na prawdziwej "sztuce"
OdpowiedzUsuńZa długie zdania? E tam... Nie skupiaj się na długości zdań, Czytelniczko normalna. Czytaj a poczujesz, co czytasz ;-)
UsuńWiem Aniu,czepiam się.To ja jednak wyrażę się całkowicie jak przeczytam tę książkę ,ale w takim "normalnym" opakowaniu.Musi mi coś "szeleścić"...inaczej nic z tego nie będzie.
UsuńMrrr Jima Morrisona przypomina? Juz uwielbiam tę książkę hihihih Już pokochałam bohaterów <3 Zapowiada się bardzo ciekawie Anulka!
OdpowiedzUsuńCzekam!
Ha!!! Ja też z Morrisona nie wyrosłam :-D
Usuńani ja, trudno z niego wyrosnąć
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń