Opowiadanie
- Muszę zrobić coś innego niż
zwykle- dywagowała- wydaje mi się, że oszaleję za chwilę, jeśli będę tkwiła w
tym statycznym punkcie!
- Co chcesz przez to
powiedzieć?- dociekał zaintrygowany. To nie był pierwszy raz, kiedy wspominała
o odejściu. Może rzeczywiście coś nie grało między nimi ostatnio, może i nie
poświęcał jej tyle uwagi, ile oczekiwała, ale nie potrafił myśleć o niczym innym, tylko o pracy. Zwłaszcza, że
projekt, który był jego pomysłem i pochłonął kilka żmudnych miesięcy pracy jego
i jego zespołu, nie spełnił oczekiwań jego szefa.
- Czuję, że muszę coś zrobić.
Coś innego niż zwykle. Nie mogę usiedzieć w jednym miejscu.
- Może chodźmy na spacer?-
rzucił natychmiast.
- Na spacer…- powtórzyła w ślad
za nim obrzucając go przy tym bacznym spojrzeniem. Tak ciężko pracował ostatnio
a efekty jego pracy wciąż pozostawały niezauważone przez kierownictwo. I
jeszcze ona. Miała wyrzuty sumienia z powodu ciężaru, jakim była dla niego. Dlaczego
nikt w jego biurze nie potrafił zauważyć jego zaangażowania? Zrobiło jej się go
żal. Był z siebie taki dumny podejmując to stanowisko.- Wiesz, pojadę sama. Ty
zostań w domu. Odpocznij, może popracujesz?- Z pewnością kogoś ma, pomyślał a
włosy uniosły mu się na głowie na samą myśl o tym, że obcy facet dotykał jej.
- Kochanie, pojadę z tobą. Nie
ma problemu, popracuję jak wrócę.- Podjął próbę zbliżenia się do niej, chyba
pierwszą od kilku miesięcy, ale był tak wypalony, że nie drgnął nawet, czując
ciepło jej wtulonego ciała.
- Pojadę sama.- Cmoknęła go
pospiesznie i wybiegła z domu. Przygotowała się wcześniej, zostawiając w
przedpokoju torebkę i kluczyki.- Pa, wrócę na kolację.- Skinął zrezygnowany
głową i siadając na wersalce skrył twarz w dłoniach. Ciężar niewyobrażalnej
straty zgniótł jego ramiona. Jego małżeństwo rozpadało się i miał tego
świadomość. Ale nie potrafił temu zaradzić pochłonięty ratowaniem pracy.
Wsiadła do samochodu i
natychmiast podkręciła nawiew. Ciche brzęczenie klimatyzacji przywodziło jej na
myśl upragnione uczucie wolności. Zawsze wychodziła z domu w weekendy, chciała
mu zejść z oczu, żeby mógł w ciszy i spokoju poświęcić się pracy. Nie miała
odwagi przyznać przed nim, że nie potrafiła pomóc mu ratować tego, co było dla
niego tak ważne, a wręcz przeciwnie coraz częściej myślała o sobie, jak o
sabotażystce. Zamiast go wspierać, uciekała, skrywając problem, który pozbawiał
ją snu od kilku tygodni. Jej mąż kochał tę pracę, poświęcał jej każdą wolną
chwilę a mimo wszystkich jego starań, efekty wciąż pozostawały niewidoczne.
Skręciła na most. Z przyzwyczajenia nazywała go niebieskim, bo tak było
łatwiej, choć od jakiegoś czasu tuż przed wjazdem nań, stała tabliczka informująca o jego nazwie.
Tym razem również nie zwróciła na to uwagi. Mknęła swoim małym samochodem zbyt
pochłonięta własnymi myślami, by zastanawiać się nad celem podróży. Chciała po
prostu jechać. Przed siebie. To był jej sposób na ucieczkę przed niemocą i tym,
czymś, co w niej tkwiło. Brakowało jeszcze tylko romantycznego zachodu słońca i
tych różowych chmur przesłaniających niebo. I jego…
Zjechała w wąską ulicę
prowadzącą wprost do lasu. Z reguły unikała zjazdów, których nie znała. Mimo,
że okolica nie była jej zupełnie obca, ten zjazd nigdy wcześniej nie rzucił jej
się w oczy. Zwolniła, rozglądając się z zainteresowaniem wokół. Wysokie drzewa
tworzyły mozaikę utkanych gęsto strzelistych pni. Urzeczona widokiem otworzyła
szeroko okno. Chłód panujący w lesie wdarł się do środka przyjemnym zapachem
igliwia i wilgotnego poszycia. Wyciągając szyję, chłonęła ten zapach, przeczesując
spojrzeniem coraz odleglejszą linię drzew. Przyjemny dreszcz towarzyszący
nieznanemu widokowi przebiegał jej plecy. Zgasiła radio i wsłuchując się w
panującą wokół leśną muzykę, pięła się wąską drogą, raz w górę, za chwilę znów
jej samochód przyspieszał zjeżdżając w dół. Wtedy też mignęło jej coś pomiędzy
pniami, westchnęła przestraszona i odruchowo wcisnęła zamek w drzwiach.
- Boże, dobrze, że mam
samochód…- Choć za chwilę przypomniała sobie historię kobiety, znalezionej
jakiś czas temu w lesie, w zamkniętym samochodzie i martwej. Mówiono o tym
nawet w wiadomościach. Natychmiast zerknęła we wsteczne lusterko i nagle zapragnęła
znaleźć się w domu. Tuż przed nią, zza
skrętu wyłonił się zjazd na leśny parking. Bez zastanowienia skierowała
samochód w tym kierunku i zawróciła gotowa pojechać tą samą drogą, która
przywiodła ją w to miejsce. W ustach jej zaschło, ale zapomniała wziąć wodę.
Wtem jej samochodem szarpnęło do przodu, po czym martwy silnik zgasł. Siedziała
przez chwilę wpatrując się w blado połyskujące kontrolki. Czy możliwe było, by
skończyło jej się paliwo? Przekręciła kluczyk w stacyjce, jednak samochód nie reagował.
- Jezu, co ja teraz zrobię?-
rozejrzała się przelękniona wokół, chcąc upewnić się, czy jest na parkingu
sama, po czym otworzyła drzwi i wysiadła. Sięgnęła po telefon, który spoczywał
w torbie.- Trudno, będziesz musiał po mnie przyjechać. Niech będzie nawet, że
przestanę włóczyć się po okolicy, obarczę cię jeszcze tą jedną niespodzianką i wysłucham
tego, co masz do powiedzenia. Tylko odbierz i przyjedź po mnie.- Prosiła
delikatnym, piskliwym głosem wciąż rozglądając się wokół. Wybrała jego numer i
przycisnęła aparat do ucha. On jednak również pozostawał głuchy. Spojrzała na
wyświetlacz.- Brak zasięgu? To nie jest możliwe… W jakich my czasach żyjemy?- Potrząsnęła
kilkakrotnie telefonem i ze złością cisnęła go na fotel. Oparta o drzwi
samochodu stała z rękami zawiązanymi w ciasny supeł na piersiach i rozglądała
się dookoła. Drzewa zdawały się szeptać jakąś starą pieśń o czasach, które
dawno minęły, ich dźwięk powodował monotonne brzęczenie, które coraz intensywniej
zaczynało brzmieć, jak wypowiadane w pośpiechu
słowa. Ptaki nagle umilkły, co zauważyła zdziwiona. Jedynie szuranie konarów
strzelistych sosen, które brzmiało niemal jak pocieranie kościstych palców
starca wypełniało jej umysł.
- Dzień dobry- usłyszała nagle
tuż obok siebie. Poderwała się i odwróciła w kierunku dobiegającego dźwięku,
przyciskając dłonie do piersi. Mimowolnie cofnęła się kilka kroków w tył,
usiłując zwiększyć odległość dzielącą ją od mężczyzny, który wyrósł za jej
plecami nie wiadomo skąd.- Proszę się mnie nie bać. Widziałem panią na drodze.- Wskazał
dłonią szczupłą, obciągniętą bladą, niemal przeźroczystą skórą.
- Kim pan jest?- rzuciła.
- Przepraszam za niedopatrzenie,
nazywam się Jan Wiśniewski.- Skłonił się nisko. Odniosła wrażenie, że uderzył
obcasami zniszczonych butów pochylając się równocześnie.
- Marta, po prostu Marta.- Odrzekła zaskoczona
szarmancją mężczyzny. On zaś rozejrzał się wokół niej i roztarł zgrabiałe
dłonie, dzięki czemu miała okazję przyjrzeć mu się nieco dokładniej. Pierwszą
rzeczą, jaka rzuciła jej się w oczy był płaszcz mężczyzny. Szary, odniosła
wrażenie, że nawet nieco za duży prochowiec przewiązany w pasie ciemniejszym
skrawkiem materiału. Szerokie nogawki spodni wystawały spod płaszcza nie
zakrywając jednak staromodnych, bardzo zniszczonych i pokrytych błotem butów.
Nietypowe zestawienie, pomyślała i ostrożnie, starając się nie zwracać na
siebie uwagi, cofnęła się o kolejnych kilka kroków.
- Czyżby popsuło się pani auto?- Zapytał
spokojnie nieznajomy.
- Nie mam pewności. Chciałam
zawrócić i zjechałam na parking, ale
wtedy samochód po prostu zgasł.
- Parking?- Powtórzył spokojnie
pochylając głowę na bok, na co ona rozejrzała się dookoła i dłoń, którą chciała
wskazać miejsce, gdzie zawracała, przycisnęła do ust.
- Jak to?- Rzuciła mu
zaniepokojone spojrzenie. Zjechałam na parking, przecież?- Kiedy zaczęła
obracać się, opuściła głowę spoglądając
pod swoje stopy w nadziei, że ujrzy betonowe, równo ułożone płyty, po których
jechała. Nie mogła jednak uwierzyć własnym oczom. Stała na wzniesieniu, pokrytym
ostrą leśną trawą, równo ścielącą się pod jej stopami.- Nic z tego nie
rozumiem.
- Cóż, wygląda na to, że zgubiła
się pani.
- A czy pan mógłby wskazać mi
drogę powrotną? Mój telefon chyba też stracił zasięg.- Zaryzykowała wpatrując
się w niego błagalnym wzrokiem.
- Nie wiem, czy będę potrafił.
Przyznam pani szczerze, że rzadko udaje mi się wyjść z tego lasu. Zawsze gubię
drogę. Cóż dopiero mówić o spotkaniu tu kogokolwiek takiego, jak pani.- Uśmiechnął
się do niej ledwo zauważalnie. Zdjęta paniką przygryzła wargę w obawie, że za
chwilę po prostu zemdleje ze strachu.
- To pan mieszka w tym lesie?- Roześmiał
się serdecznie i głośno. Wydało jej się to dobrym znakiem. Jego śmiech brzmiał
zupełnie naturalnie. Czy szaleńcy potrafią śmiać się naturalnie? Zaczęła
zastanawiać się.
- Tak, tak można powiedzieć.
Mieszkam w tym lesie już dość długo. Mogę spróbować pokazać pani drogę, jeśli
tylko zgodzi się Pani pójść ze mną.- Przez chwilę wpatrywała się w jego
spokojną, nieco zmęczoną twarz w poszukiwaniu jakiś oznak szaleństwa bądź
psychopatycznych zamiarów. Gdyby zauważyła cokolwiek, choć najmniejszą oznakę
świadczącą o jego złych intencjach, próbowałaby ucieczki. Odkąd poznała Maćka,
regularnie chodziła z nim na siłownię. Z pewnością zdołałaby uciec temu wątłemu
mężczyźnie, analizowała jego postać przestępując niepewnie z nogi na nogę. Nic jednak
nie zaniepokoiło jej na tyle, by podziękować za oferowaną pomoc.- Proszę się
mnie nie obawiać droga pani. Nie mam najmniejszego zamiaru skrzywdzić pani.
Jestem tu sam, bardzo chętnie zamienię z panią kilka słów, zanim znajdziemy
drogę do pani domu. Proszę spojrzeć, nie mam broni. Jestem tak samo bezbronnym
człowiekiem, jak pani.- Rozłożył ramiona szeroko i uniósł je do góry, co
równocześnie szarpnęło płaszczem, jego rękawy zsunęły się ukazując bardzo
szczupłe nadgarstki. Wydawało jej się, że zauważyła jakiś niewielki tatuaż na
prawym przedramieniu, jednak zanim zdążyła przyjrzeć się symbolowi, mężczyzna
pospiesznie naciągnął rękawy płaszcza. Znowu rzuciła kilka spojrzeń na boki,
tym razem zawstydzona swoją ciekawością. Wciąż nie przychodził jej do głowy
żaden pomysł, który uwolniłby ją od tej nietypowej sytuacji, towarzystwa
nieznajomego mężczyzny i pozwoliłby jej
znaleźć się w bezpiecznym domu. Nagle pomyślała o swoim mężu całkiem inaczej
niż dotychczas. Już nie chciała schodzić mu z drogi, pozostawiając go sam na
sam z jego problemami. Nagle zapragnęła być przy nim, pocieszyć go i być dla
niego oparciem w trudnych chwilach. Gotowa była porozmawiać z nim, z pewnością
znaleźliby sposób, by poradzić sobie z problemami. Mężczyzna stojący po drugiej
stronie samochodu pochylił głowę i uśmiechnął się lekko pod nosem.
- Idziemy pani Marto?- Skinęła
głową i ruszyła niepewnie za nieznajomym. Mężczyzna zerkał na nią co chwilę sprawdzając,
czy wciąż podążała w ślad za nim.
- Czym się pan zajmuje panie
Wiśniewski?- Zapytała w końcu zmęczona otaczającą ich ciszą.
- Ja jestem zegarmistrzem. To
taka tradycja w mojej rodzinie. Mój dziadek był zegarmistrzem we Lwowie, potem
tatko przejął zakład, no i w końcu zrobiłem to ja. Słyszała pani kiedyś dźwięk
kilkudziesięciu zegarów odmierzających czas równocześnie? Ale nie- równo, tylko
równocześnie. To taka jednostajna, trochę nawet hipnotyzująca muzyka. Póki się
człowiek do niej nie przyzwyczai, potrafi być bolesna, uświadamia o
przemijaniu. Z początku miałem problem z przebywaniem w zakładzie zupełnie sam.
Odnosiłem wrażenie, że nie jestem bowiem sam. Czułem, że ktoś mnie obserwuje.
Zna pani to uczucie? I to tykanie… Kilkudziesięciu zegarów, bez przerwy
oznajmiających mi, że mój czas ucieka.- Pokręcił głową i westchnął ciężko.
Chyba tęsknił za swoją pracą, przemknęło jej przez myśl.- A pani?
- Co?
- Co pani robi, pani Marto? Czy
mogę spytać?- Znowu zerknął za siebie, jednak nie próbował nawet zrównać się z
nią widząc skupiony wyraz jej twarzy.
- Ja nie pracuję.
Mój mąż dostał intratną ofertę pracy w okolicy a ja… wciąż szukam czegoś, co
pozwoli mi się spełnić.
- Spełnić?- Zatrzymał się na
moment i obrócił w jej kierunku całym ciałem. Wzdrygnęła się i natychmiast
stanęła.
- Tak. Maluję.
- Co pani maluje?- Ruszył znowu
przed siebie uspokojony.
- Głównie pejzaże. Często
wyjeżdżam z domu w poszukiwaniu inspiracji. Tak też stało się i teraz. Ale
wychodzi na to, że zgubiłam się.
- Nie tylko pani się zgubiła w
tym wszystkim- szepnął.
- Co pan mówi?
- A tak głośno pomyślałem.
- Czy idziemy w dobrym
kierunku? Wydaje mi się, że powinniśmy
pójść w tamtą stronę.- Zatrzymała się, wskazując nieznacznie usypany trakt,
który do złudzenia przypominał jej drogę.
- Nie, tędy jeździła niegdyś
kolejka z amunicją. Ale Niemcy zbombardowali skład dawno temu i tory rozebrano.
To tylko takie złudzenie, tu nie ma drogi.
- A wygląda zupełnie, jak
droga.- Wpatrywała się przez chwilę w nieduży nasyp, skrzętnie przykryty
wysoką, ostrą trawą porastającą obficie podłoże w lesie. Jedynie miejscami
spomiędzy jej źdźbeł wychylały się mizerne pnie skarlałych dębów.
- O, a tu są jagody widzi pani?
Ma pani ochotę? Można je śmiało zbierać.
- Skąd pan to wszystko wie?
- Był czas, że nie miałem, co
jeść i wtedy zbierałem jagody. Potrafiłem pożywiać się zaledwie opalonymi
grzybami i chrabąszczami.
- To okropne. Aż tak źle się
panu wiodło? Co z pańskim zakładem?
- Czasami nie mamy po prostu
wyjścia i musimy zaakceptować rzeczywistość taką, jaka jest, pani Marto. Ale
warto mieć nadzieję, ona ogrzewa. Tu, z głębi serca.- Położył szczupłe palce na
lewej piersi i uśmiechnął się do niej ciepło, tak po ojcowsku.- Zastanowiła się
nad jego słowami a jej myśli natychmiast popłynęły w kierunku domu i jej męża.
- Chyba ma pan rację.
- Niestety pani Marto, mam ją.
Choć zdecydowanie wolałbym, by było inaczej.
- A może wie pan dokąd
dojechałam? Przyznam panu szczerze, że nie znałam zjazdu, w który skręciłam.
Zamyśliłam się i skręciłam tak po prostu.
- Tak, to rzeczywiście
zastanawiające. Jesteśmy w Kampinosie.
- Ojej! Jestem blisko domu!-
Zadrżała z podekscytowania.
- Mieszka pani w okolicy?
- Tak! Nie powinniśmy mieć
problemu z wydostaniem się z lasu. Nie jest on aż tak rozległy!- perorowała.
- Obawiam się, że jednak jest.
Proszę posłuchać…..- Zatrzymał się i uniósł palec wskazujący do góry.- Czy
słyszy pani cokolwiek? Jeśli bylibyśmy blisko drogi, słyszelibyśmy auta,
ciężarówki.
- I ptaki..
- Tak, zastanawiające, że ptaków
również nie słychać.
- Skoro pan mieszka w tym lesie,
to nie powinien pan mieć problemu ze znalezieniem drogi powrotnej. Gdzie
dokładnie pan mieszka?
- Dokładnie?
- Tak, dokładnie.- zatrzymała
się w bezpiecznej odległości i patrzyła gniewnie spod ściągniętych brwi.
- Pani Marto- rozbawiony jej
reakcją wciągnął głowę głębiej między ramiona.
- I dlaczego nosi pan płaszcz
latem? Jest panu zimno?
- Cóż, to cały mój dobytek. Wolę
mieć go przy sobie na wypadek, gdybym jednak zdołał wydostać się z tego lasu i
wrócić do domu.
- Jak to? To pan tu jednak nie
mieszka?- Zapytała przeciągając ostatnią sylabę.
- Teraz już tak. Ale tak jak
wspomniałem, pochodzę z Ukrainy.
- Nic z tego nie rozumiem…
- Chętnie wyjaśnię. Nie mam
wielu sposobności, by z kimś porozmawiać. Czasem spotykam tu ludzi, ale wydają
mi się być tak samo zagubieni i nieszczęśliwi, jak ja. A pani sprawia wrażenie
bardzo miłej młodej damy.
- Młodej damy…- powtórzyła w
ślad za nim- O co panu chodzi?
- Chodźmy dalej. Pokażę pani
wszystko. Właściwie już jesteśmy blisko.- Ponownie rozmasował dłonie i
splatając ich palce ciasno wyginał każdy z nich z osobna pod niewyobrażalnie
nienaturalnym kątem. Słyszała dźwięk strzykających kości i marszcząc nos
ruszyła niepewnie za nim. Właściwie rozważała możliwość zawrócenia, jednak
kiedy zerknęła nad swoim ramieniem, ujrzała jedynie rysującą się za sobą pustkę.
Cicha, niemal martwa przestrzeń, zdawała się wpatrywać w nich w zadumie, jakby
obserwując toczącą się scenę z zainteresowaniem. Ptaki w dalszym ciągu milczały
a drzewa zamarły w bezruchu wstrzymując brzmiące dotąd drżenie liści. Zdecydowanie
uznała, że woli towarzystwo tego dziwnego mężczyzny niż samotne przemierzanie
puszczy.
- Słusznie pani Marto. To
rozsądna decyzja.- Wzdrygnęła się słysząc jego słowa.- Wspominała pani o swoim
mężu. Czy mogę spytać, czym on się zajmuje?
- Wspominałam?
- O, tak mi się przynajmniej
wydaje. Skąd wiedziałbym zaś, że ma pani męża?- Tym razem zerknął przez ramię
obrzucając ją spojrzeniem swoich smutnych oczu.
- Tak, jestem mężatką. Mój mąż
pracuje w firmie…
- To nieważne. Ja jestem
zegarmistrzem i jak widać nie to stanowi o moim życiu. Czy kocha pani swojego
męża?
- Zrobił się pan dziwnie
dociekliwy, co jest tego powodem?
- Mało czasu pozostało nam na
rozmowę. Chciałbym pomóc pani coś zrozumieć, zanim wyjdziemy z puszczy.
- Choć zbliżamy się do tego
wyjścia?- W nadziei omiotła spojrzeniem pobliskie drzewa, wytężając wzrok tak,
by zajrzeć jeszcze głębiej, pomiędzy nimi, tworzącymi misternie utkaną sieć przypominającą
jej zmarszczki w kącikach oczu nieznajomego mężczyzny.
- Tak. Właśnie to staram się
pani powiedzieć.- Przyspieszył nieco. Zauważyła jednak, że jego ciało napięło
się, mięśnie twarzy stężały a głos nabrał powagi. On wcale nie chciał iść w kierunku,
w którym ją prowadził, uznała.
- Kocham mojego męża.-
Przytaknęła obserwując z większą uwagą jego ruchy.- Przechodzimy aktualnie
niewielki kryzys, ale to minie.
- A czym ten kryzys jest
spowodowany, jeśli mogę spytać?
- Może pan. W sumie zupełnie
śmiało pyta pan o moje prywatne sprawy. Mój mąż wdrażał pewien projekt w
firmie. Niestety nie spotkał się on z takim przyjęciem, jakie miało zapewnić
jemu i jego współpracownikom oczekiwane korzyści. I nie mówię tu tylko o
pieniądzach, choć na ich nadmiar nie narzekamy. Mój mąż bardzo lubi swoją
pracę, wiele poświęcił temu, by znaleźć się na tym stanowisku. Czasem myślę, że
może zbyt wiele.- Zamyśliła się.
- Czy to jest powodem kryzysu?-
Zatrzymał się na chwilę nad krawędzią głębokiego dołu. Kiedy zrównała się z
nim, zauważyła, z jakim przerażeniem spoglądał na jego dno. Powiodła wzrokiem
za jego spojrzeniem, jednak nic nie wzbudziło w niej takich emocji, jakie
malowały się na jego twarzy.
- Nie, nie to jest powodem
kryzysu. Czy wszystko jest w porządku?- Niepewnie położyła dłoń na jego
ramieniu i zacisnęła palce na płaszczu. Jego dotyk przywodził wspomnienie
starych marynarek i płaszczy, które wisiały w szafie jej babci. Był tak samo
wilgotny, jakby chłodny.
- Głębokie doły budzą we mnie lęk. Boję się
tego, że wpadnę doń i nie zdołam już wyjść. Boję się śmierci.
- Nie wpadnie pan. Stoimy w
bezpiecznej odległości. Skąd ta myśl?- Uśmiechnęła się i pochylając się nad
głębokim dołem przezornie cofnęła do tyłu. Ramiona mężczyzny zaczęły
podrygiwać. Rozglądał się dookoła, jakby w oczekiwaniu na pojawienie się kogoś
jeszcze. Natychmiast zrobiła to samo, przeczesując skupionym spojrzeniem
okolicę spod półprzymkniętych powiek. Nie zwróciła dotąd uwagi, że drzewa nagle
przerzedziły się. Skupiła się i ponownie jej uszu dobiegł dźwięk szumiących
liści brzóz oraz pocieranie starych wyschniętych konarów sosen. Wciągnęła
przyjemny zapach świeżości, leśnego, wilgotnego poszycia i grzybów. Endorfiny zaczęły szaleńczo krążyć w jej ciele, pobudzając ją. Wyciągnęła szyję,
czerpiąc kilka głębszych oddechów i ponownie spojrzała na mężczyznę.
- Czuje pani ten zapach?-
Skinęła głową.- Ja też go czułem, teraz skrywam go tylko w mojej pamięci. I
szum drzew i ptaki. A było wtedy tak cicho, tak samo ciepło świeciło słońce.
- O czym pan mówi?
- I jedynie ptaki śpiewały
wesoło nad naszymi głowami, suche gałęzie strzelały pod stopami, kiedy
prowadzono nas tutaj. Gdzieś z przodu płakała kobieta, dopiero idąc wzdłuż
tamtej linii drzew uświadomiła sobie, po co tu przyjechaliśmy. Nikt jej nie
pocieszył. Ona miała jeszcze nadzieję. My chyba już wtedy straciliśmy ją.- Nie
rozumiała tego, co do niej mówił, ale wydawało jej się, że powinna wysłuchać go
do końca. Sprawiał wrażenie, jakby jej milczenie uspokajało go.- A ta cisza
brzmiała w naszych uszach, jak moje zegary w zakładzie. Może to sobie pani
wyobrazić, pani Marto?- Zaprzeczyła kręcąc lekko głową.- Oczywiście, że nie.
Przytłaczała mnie ta cisza, zupełnie jak dźwięk moich zegarów, w pierwszych
miesiącach mojej pracy. I choć były nas setki, byłem sam. Szedłem wśród ludzi
takich, jak ja, ale byłem sam. Tak było lepiej. Pani Marto, samotność w tłumie
to chyba najgorsza z jej odmian.
- Słyszy pan? Syreny!- Gdzieś w
pobliżu słychać syreny!
- Tak.- szepnął- Już jadą. Skupiła
się na jego posępnej twarzy. Patrzył na nią z takim żalem, tęsknotą. Nagle
uświadomiła sobie, co równocześnie było dla niej dużym zaskoczeniem, że czuje
do niego sympatię. Współczuła mu, choć sama nie wiedziała, dlaczego. Jego usta
rozciągnęły się w smutnym uśmiechu.- Niech pani porozmawia z mężem. Każdy problem
można rozwiązać. I proszę pamiętać, że najgorsza jest samotność.
- Jestem w ciąży. Mój mąż nie
tego oczekiwał…- oznajmiła ze smutkiem.
- Będzie szczęśliwy. Proszę
przypomnieć sobie, dlaczego wyszła pani za swojego męża. Proszę wyobrazić, że
już nigdy miałaby pani go nie zobaczyć. Wiele dałbym, by czas na chwilę okazał
nam łaskę i pozwolił mi spotkać się po raz ostatni z moją żoną, matką. Miałbym
im tyle do powiedzenia. Ale tak się nie stanie. Pani ma wciąż tę możliwość.
Dziecko to życie, które trzeba szanować i cenić ponad wszelką miarę pani Marto.
Pani mąż to zrozumie.- Wydawało jej się, że usłyszała śpiew ptaków, jednak za
chwilę ów dźwięk przerodził się w szum dobiegający gdzieś z głębi jej głowy.
Zmrużyła oczy, chcąc zlokalizować źródło dźwięku.
- Uderzyła się pani w głowę pani
Marto.- Usłyszała go, jakby z oddali.
- Proszę pani? Proszę pani, czy
pani mnie słyszy?- Jej uszu dobiegł jeszcze jeden, nieco bardziej natarczywy
głos.
- Pani Marto, nazywam się Jak
Wiśniewski. Proszę o tym pamiętać. Proszę mnie tu znaleźć. Pani Marto…
- Zabieramy ją…
Obudziła
się w białej sali. Ubrana w swoją ulubioną pidżamę z ramionami równo ułożonymi na
gładkiej pasiastej pościeli. Otwierała oczy powoli, w obawie przed tym, co
mogła ujrzeć. Nie czuła już zapachu lasu, ani jego wilgotnego poszycia. Nie słyszała
szumiących drzew, które koiły strach podczas wędrówki kampinoskimi lasami.
Słyszała natomiast ptaki, wrzeszczące za szybą uchylonego okna. Tuż obok niej
siedział Maciek. Z głową pochyloną nisko, wpatrując się w jej dłoń, którą ściskał
w swojej.
- Maciek- jęknęła- jestem w
ciąży. Chciałam ci powiedzieć, ale bałam się, że cię zawiodę.- Uniósł na nią
zatroskane spojrzenie i łzy popłynęły z jego oczu.
- Kochanie, wróciłaś… Myślałem,
że oszaleję ze strachu o ciebie, o was!- Całował jej palce, dłonie.
- Ja też tak myślałam. Samotność
jest najgorsza.
Kilka
miesięcy później, już po wyjściu ze szpitala, kiedy wspomnienie wypadku
samochodowego, jakiemu uległa przestało ją przerażać, wsiedli z Maćkiem do jego
auta i pojechali w to samo miejsce, do którego zaprowadził ją Jan Wiśniewski.
Przed nimi ścielił się cmentarz wymordowanych za czasów II wojny światowej
ludzi, kwiecia inteligencji polskiej. Drzewa szumiały głośno, przekrzykując się
w opowiadaniu historii, którą ona poznała z samego źródła rozpaczy, tęsknoty i
strachu. Ujmując męża za rękę zeszła pomiędzy mogiły, szukając tej jednej.
Dopiero, kiedy stanęła przy porośniętym bylinami nagrobku, jej emocje, jak
tchnięte naglą potrzebą ucieczki szarpnęły jej ciałem.
- Czemu płaczesz kochanie?
- Ci ludzie przeżyli to, o czym
my nie mamy nawet pojęcia. A najgorsza w tym wszystkim jest Maćku bezradność i
samotność. Kiedy szli na rzeź ramię w ramię z takimi, jak my i nie mieli
nadziei na ratunek. Samotność w tłumie Maćku jest najgorsza.- Spojrzała w oczy
zaskoczonego męża i wtuliła się w jego ramiona kładąc obie dłonie na
zaokrąglonym brzuchu.
Aniu,Twoja wycieczka w Palmiry rzeczywiście pozostawiła "ślady".Ale Ty jako pisarka "przekułaś " to na "historię".....Marty i spotkanego Jana Wiśniewskiego.....Mnie najbardziej poruszyła....ta samotność,która w naszym życiu jest....a taka "samotność wśród ludzi" jest moim zdaniem....przygnębiająca a czasami wprost niszcząca. Ktoś z Bliskich mi osób stwierdził,że nawet wśród tłumów...człowiek jest "samotny" a jeżeli chodzi o odchodzenie...to samotność po prostu jest wpisana " w życie"...Dobrze,że "zatrzymałaś się" na tym co przecież ciągle jest w naszym życiu....Samotność może być także gdy odczuwam coś,a ktoś obok......zupełnie nie wie o co mi chodzi....jesteśmy z innej bajki...to też inny rodzaj ale "samotności"....
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za te słowa. Pojęcie samotności rzeczywiście intryguje. Niby temat pomijamy, w nadziei, że może nas to nie dotknie. Ona jednak jest i pozostanie wpisana w scenariusz naszego życia bez względu na to, ile zrobimy, by jej uniknąć.
Usuń