Moje życie, nie moje decyzje

                                                 
 Opowiadanie 

Kochanie…Przechadzał się po niewielkim pokoju swojego mieszkania, które wynajmował w Centrum. Okolica wydawała mu się wystarczająco motywująca, by skupić się na pracy, którą często zabierał ze sobą do domu. A cóż miał robić? Magda, jego żona nie chciała przeprowadzić się do Warszawy. Ona była urodzoną artystką, do pracy potrzebowała ciszy i natury. On zaś, z chwilą kiedy odziedziczył pozycję i odpowiedzialność za rodzinną firmę opadła na jego ramiona niczym królewskie gronostaje, porzucił ciszę, spokój, ich wspólne spacery i przeniósł się do Warszawy. Tu wynajął niewielkie mieszkanie, umeblował je i natychmiast poczuł się jak w swoim wymarzonym świecie. Z tą chwilą zrozumiał, że do takiego świata należał.  Kochanie, powtórzył jeszcze raz, zacierając ręce i pochylając się pokornie do przodu. Miał wyrzuty sumienia, nie był przecież potworem, starał się jej wszystko wynagrodzić. Zarabiał bardzo dobrze, przelewał jej dwie trzecie swojej pensji, kupił terenówkę, żeby mogła przemierzać te swoje ukochane łąki, przestrzenie, które malowała. Różnili się jednak, co zrozumiał, kiedy przyszło mu spędzić pierwszy miesiąc z dala od domu. Ale to nie wpływało na fakt, że wciąż kochał swoją żonę, z całym tym roztargnieniem, które rozkosznie skrzyło w jej spojrzeniu i nadawało jej wydętym niewinnie ustom tak ponętnego wyglądu. Kochał ją i nigdy nie zamierzał porzucić, ale…. Cóż, odległość dzieląca ich, czyniła niemożliwym ciągłe pojawianie się w domu, a co za tym idzie spełnianie wszystkich małżeńskich obietnic, jakie sobie złożyli. Miał kochankę. Właściwie to nawet nie była kochanka, tylko koleżanka z firmy współpracującej z jego. Nic ich nie łączyło poza seksem. Ona, powtarzał to często patrząc w lustro, też mieszkała z dala od swojego chłopaka.
Opadł na rozłożyste łóżko, które wciąż pachniało jej gorącym ciałem. Kącik ust powędrował natychmiast do góry na wspomnienie ciała Ewy. Wciągnął powietrze ustami i podniósł się z łóżka przywołując się do porządku. Była Wigilia, a on musiał zadzwonić do żony i poinformować ją, że przyjedzie do domu dopiero następnego dnia. Zacisnął powieki i znowu zaczął przemierzać długość pokoju. Ściskał telefon. Jego spocone dłonie drżały, kiedy wybierał numer telefonu do Magdy.
- Kochanie? To ja…- Zatrzymał się i oparł czoło o chłodną taflę szyby. Przemieszczające się ulicami samochody wyglądały jak paralityczne owady, chaotycznie poruszające się wydrążonymi korytarzami zatłoczonych ulic. Była Wigilia, a Warszawa wciąż tętniła światłami przemieszczających się, w tę i z powrotem aut.
- Cześć Tomek.- Jej głos brzmiał sucho, przeczuwała z czym dzwonił.
- Jak twój obraz? Uchwyciłaś klimat, o jaki ci chodziło?- Zaczął i lekko uderzył głową w szybę. Brzmiał idiotycznie.
- Zaprosiłam moją siostrę z jej chłopakiem. Nie będę sama, jeśli o to chcesz zapytać. Oczywiście będzie mi przykro, że siedzę przy stole bez ciebie, ale nie to mnie złamie.
- Magdusiu, ja naprawdę muszę zostać. Tylko ten jeden dzisiejszy dzień. Jutro z samego rana przyjadę. To wszystko przez tę fuzję, pamiętasz? Mówiłem ci… Zaraz po Nowym Roku..
- Tak, mówiłeś. Rozumiem. Cały czas trzymam kciuki za powodzenie tego przedsięwzięcia. Ciężko pracowałeś na swój sukces.
- Kocham cię Magduś…
- Ja też cię kocham Tomek. – W telefonie zastukało coś i jej głos nagle wydał mu się tak bardzo odległy, smutny.
- Jeśli uda mi się, zbuduję nam na wsi piękny, ogromny dom, będziesz żyła jak królowa. Będziemy mieli dzieci, psa i dwa koty. Tak, jak chciałaś kochanie. Pamiętasz?
- Tak Tomek, pamiętam… Pamiętam też, że obydwoje tego chcieliśmy. A teraz jest inaczej a ty brzmisz… Cóż, jak ktoś, kto się tłumaczy. Kocham cię. Ale jeśli nie będzie cię obok mnie jutro, moja miłość może odejść w niepamięć. To są święta, dotąd spędzaliśmy je razem. Rozumiem, że masz fuzję. Nie podważam tego, co mówisz, ale nie jestem głupia, Tomku. Mija rok, zdążyłam już ochłonąć i trochę inaczej patrzę na nas. Pamiętaj o tym. Masz czas do jutra.
- Przyjadę. Muszę tylko zebrać wszystko do kupy i jutro jestem w domu, kochanie.
- Do jutra zatem. Albo nie przyjeżdżaj już więcej…- Rozłączyła się. Poczuł pustkę, ale za chwilę ulga wyparła to przykre uczucie bardzo skutecznie. Odrzucił telefon na łóżko, wypił resztę zimnej już kawy i pogwizdując włożył płaszcz, otulił się wełnianym kominem i wyszedł przed budynek apartamentowca.
- Kurwa…- Zaklął pod nosem, kiedy uświadomił sobie, że telefon i portfel zostały na łóżku. Zadarł głowę do góry i spojrzał na równą ścianę szklanego domu, w którym mieszkał.
- Co? Zapomniał pan dokumentów?- Usłyszał tuż obok siebie. Spojrzał w twarz niskiego, nieco szpetnego mężczyzny, mijającego go powolnym krokiem. Stary uśmiechał się, ale jego śmiech niewiele miał wspólnego z radością. To była raczej satysfakcja płynąca z czyjegoś potknięcia. Tomasz znał to uczucie, często odczuwał przyjemne mrowienie, kiedy jego kontrahenci potykali się o swoje przyduże, szykowne buty, wychodząc w pośpiechu z jego biura i umykając w ten sposób przed palącym smakiem porażki. Tomasz westchnął głośno, czując dumę rozpierającą jego pierś. Był zwycięzcą. Starzec wykrzywił usta i przytaknął kilkakrotnie, zupełnie, jakby dane mu było słyszeć myśli łechcące pęczniejące ego Tomasza.
- Niech się pan nie wraca. Nie warto, to i tak niczego nie zmieni.- Mrugnął porozumiewawczo i bujając się niezdarnie na boki poszedł w swoją stronę. Tomasz wzdrygnął się patrząc za starcem i zszedł do garażu. Właściwie telefon nie był mu do niczego potrzebny. Była Wigilia, więc i tak nie miał zamiaru dzwonić do nikogo. Wszystko, co miał omówić, dawno zrobił. Potrzebował zaledwie kilku godzin, by przygotować pozostałą dokumentację i mógł wracać do domu. Jego BMW sunęło leniwie Złotą, ciepło cicho sączące się do środka i jakaś spokojna kolęda wprawiały go w zupełnie przyjemny świąteczny nastrój. Zanim zorientował się, zaczął nucić melodię uderzając palcami o kierownicę.
Wtem jednak, dziwny, narastający dźwięk zagłuszył spokojne tony płynące z radia. Gwałtowne uderzenie chłodu spadło na niego, jak zimny strumień wody. Tomasz zaczerpnął głęboki oddech i prężąc się do tyły uderzał otwartymi dłońmi na oślep.
Rosnący w dalszym ciągu dźwięk, świszczał niemiłosiernie, drażniąc go i powodując dziwne uczucie kurczenia się powierzchni samochodu, w którym siedział. W końcu wszystko ucichło. Tomasz był jednak tak zmęczony, że nie miał nawet siły otworzyć oczu. Próbował, pod powiekami migały mu plamy jasnego światła i gasły. Jedynie dotykający go chłód nie opuszczał go nawet na chwilę. Próbował się podnieść, ale jego ciało bezwładnie spoczywało na czymś twardym, dodatkowo unieruchomione uciskającą obręczą otaczającą ciasno jego szyję.  I nagle zrobiło się zupełnie cicho a jego przepełnił absolutny spokój. Chłód ustąpił, świszczący wokół dźwięk ustał, a Tomasz odetchnął z ulgą i wsłuchany w równo brzmiące uderzenia swojego serca, spoczywał bez ruchu na miękkim posłaniu. Miał opuszczone powieki i analizował w skupieniu, czy podjąć próbę ich otwarcia. Nie wiedział bowiem, gdzie znajdował się, co się stało i w końcu, co zastanie, kiedy otworzy oczy. O ile w ogóle zdoła je otworzyć.
 - Czy pan śpi?- Usłyszał w końcu przerywający panującą wokół ciszę głos. Odniósł wrażenie, jakby już słyszał ten głos. Naturalnie poczułby się bezpieczny, jednak ten głos budził w nim raczej niezbyt przyjemne skojarzenia. Przełknął jedynie i wytężył słuch jeszcze bardziej, chcąc zidentyfikować dobiegający go dźwięk głosu.
- Hi, hi. Niezbyt ciekawa Wigilia zapowiada się, drogi panie. Zamiast dojechać tam, dokąd zmierzał pan, leży pan tutaj. Zastanawia się pan, dokąd trafił? Hę?- Tomasz zacisnął powieki, tym razem próbując przypomnieć sobie rzeczywiście, co mogło się wydarzyć. Jechał przecież do pracy…
- No tak… Ale miał pan wypadek. Pana samochód stoi już na parkingu i pewnie przyjdzie panu słono zapłacić za jego postój. Ale co to dla pana, nieprawdaż? Przecież jest pan właścicielem prężnie działającej firmy. I o ile nie mylę się, szykuje się jakaś fuzja? Kilkaset kolejnych osób straci pracę… Pamięta pan tego mężczyznę? No? Tego, który sprzątał w pańskim biurze. Chwileczkę, jak on się nazywał? Błażej Sierota. Czy on się tak nazywał? A może tak nazywali go pańscy pracownicy? Żeby mu dokuczyć.
- Kim pan jest?- Zdołał w końcu wydusić Tomasz. Miał spierzchnięte usta a gardło bolało go, kiedy silił się, by wycisnąć z siebie tych kilka słów.
- Kim jestem? Znam pana aż nadto dobrze. I niech tak pozostanie.
- Czego pan ode mnie oczekuje dręcząc mnie?
- Dręcząc? Pana? Dręczę… Pana… Podoba mi się.- Z oddali dobiegł Tomasza chichot i pocieranie jakiejś materii, co uznał za dotyk starczej skóry dłoni pocieranych jedna o drugą.- Zwolnił pan tego biedaka, bo został posądzony o kradzież pieniędzy.
- Skąd pan to wie?- Jęknął Tomasz.
- Tego Błażeja Sierotę też znam. A raczej znałem, bo kilka dni później popełnił samobójstwo. O, nie wiedział pan? Owszem, tak zrobił. Mieszkał ze starą, schorowaną matką a pozbawiając go pracy i wystawiając mu opinię złodzieja, uczynił go pan bezwartościowym na rynku pracy. Kiedy umierał, płakał z rozpaczy i żalu nad losem swojej matki.
- Kłamie pan…- Tomasz poczuł zimny pot spływający po jego czole. Przypomniał sobie Błażeja. Rzeczywiście zwolnił go dyscyplinarnie z powodu kradzieży pieniędzy.
- Nie, nie kłamię. Nie tym razem, przynajmniej. Nie muszę kłamać. Pan dostarcza mi wystarczająco dużo atrakcji. Błażej Sierota nie ukradł tych pieniędzy. Zrobiła to pańska sekretarka. Powinien był pan sprawdzić zapis kamer.  Ale nie znalazł pan na to czasu. A ona pozostaje bezkarna i wciąż kradnie. Nie zauważył pan w jej dokumentach medycznych wzmianki o jej skłonnościach? Ach! Pan wcale nie widział jej dokumentacji medycznej!- Ponowny chichot i tym razem lekkie skrzypienie pocierania, jakby kory drzewnej zmroziło plecy Tomasza.
- Czy może mi pan pomóc? Proszę wezwać pomoc. Ja muszę poinformować żonę o tym wypadku. Ona będzie na mnie czekała. Są święta…- W pokoju zapadła cisza. Tomasz uchylił niepewnie oczy, jednak ogarniająca go wokół ciemność opadła zasłoną na wszystko, co otaczało go.- Nic nie widzę…
- Bo jest pan w szoku. A może stracił pan wzrok? Nie wiem, nie jestem lekarzem.
- A czy może pan zadzwonić po lekarza?- Jęknął potulnie.
- Zapomniał pan telefonu, jak zamierza pan poinformować żonę o wypadku? Przecież nie zna pan nawet numeru telefonu do niej? Co innego z Ewą…. Gorąca z niej sztuka. Gdybym był nieco młodszy, sam poobracałbym jej płonące ciało. Powiem panu, tak między nami, że to bardzo otwarta dziewczyna. I towarzyska.- Chichot mężczyzny przeszedł w gardłowy pomruk.- Ale nie będę psuł panu wspomnień. Może one ogrzeją pana w nadchodzące, długie zimowe wieczory, bo chyba nie ma pan wątpliwości, co do tego, że pańska żona nie dotrzyma słowa? Ona doskonale zdaje sobie sprawę, że zdradza ją pan. Pojechał pan raz do domu w koszuli, na której gorąca Ewcia zostawiła swój zapach i dotyk. Ale z pana nierozważny mężczyzna. Doprawdy…
- Mam tego dość! Nie chcę już tego słuchać. Skąd pan wie to wszystko? Jest pan moim pracownikiem? To niemożliwe. Nie poznaję pańskiego głosu, choć wydaje mi się, że już gdzieś go słyszałem. Kim pan jest?
- Nie o mnie rozmawiamy, tylko o panu. Czy myśli pan, że pańska żona wybaczy mu kolejne wymówki? Czy wie pan o jej wystawie po Nowym Roku? Tak! Udało jej się! Będzie miała swoją wystawę! Tę samą, o której tyle panu opowiadała na początku roku. Potem przestał pan pytać, jej życie przestało pana ekscytować. Tak bardzo pochłonęło pana zdobywanie pieniędzy.
- Jest pan podły!- Warknął Tomasz zaciskając dłonie w pięści. Poczuł przypływ siły, a złość wstrząsała jego leżącym na łóżku ciałem.
- Ja? Podły? Doprawdy, z ust człowieka, który porzuca piękną, utalentowaną żonę na rzecz łatwej, gotowej zrobić wszystko, by się wybić dziewczynki, jaką jest Ewa, to żadna obelga. Ja nie zwolniłem niewinnego człowieka, dla którego praca w pańskiej firmie była jedyną radością w życiu, bo na nic innego nie miał odwagi się zdobyć. Poza tym, jeśli sądzi pan, że ta fuzja przyniesie panu grube miliony, jest pan po prostu w błędzie. Straci pan żonę, nigdy nie osiągnie szczytu, zawsze będzie pan w połowie drogi do wymarzonego sukcesu! A wie pan dlaczego tak będzie? Bo to jest typowe dla tak pustych w środku ludzi. Pan jest pozbawiony ludzkich uczuć i skończy pan, jak inni panu podobni!- Tomasz zacisnął na powrót powieki, jego nozdrza zaczęły falować rozwierając się zdecydowanie, kiedy nabierał powietrza w obolałe płuca. Z jego ust wyrwało się najpierw ciche, podobne do zranionego szczenięcia skomlenie, by za chwilę ten dźwięk nabrał mocy i brzmiał coraz bardziej donośnie. Gdzieś obok, w dalszym ciągu, słychać było skrzekliwe postękiwanie starca. Tomasz przypomniał sobie już gdzie słyszał ten głos! To był starzec pod jego apartamentowcem! Kiedy uświadomił sobie ten fakt, a jego absurdalność wydała mu się tak zaskakująca, że uwierzył w możliwość jej istnienia, jego krzyk przeszedł w gardłowe charczenie i pisk.
- Bardzo dobrze! Tak powinien pan zrobić już dawno! Proszę teraz otworzyć oczy, wsiąść do samochodu i pojechać do żony i naprawić to, co jeszcze można naprawić.
                W pokoju było ciemno, kiedy Tomasz wstał z łóżka, wyszedł do łazienki i wziął prysznic. Miał okropny sen i chciał pospiesznie zmyć go z siebie. Dochodziła piąta rano. Postanowił przygotować raport po świętach, w domu, gdzie czekała na niego Magda. Wyszedł ponownie do sypialni i odsuwając zasłony rzucił pospiesznie.

- Wstawaj Ewa. Idź do siebie. I usuń mój numer telefonu z komórki.- Poczekał, aż zaskoczona kobieta podniosła się z łóżka i w końcu zamknął za nią drzwi. Dopiero wtedy usiadł na krześle w kuchni i zapalił papierosa. Płuca piekły a w głowie wciąż brzmiał ten przerażający odgłos starczego, skrzeczącego głosu: Proszę naprawić to, co jeszcze można naprawić… Zapisał na kartce nazwisko Sierota i ściskając w dłoni klucze do swojego BMW wyszedł pospiesznie z domu. Już stojąc w windzie spojrzał na zegarek i uśmiechając się niepewnie pomyślał, że zdąży dojechać, kiedy Magda będzie jeszcze spała. Zrobi jej niespodziankę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Noc, dzień, co lubię ja, co lubisz ty...

No i nas dopadło. Przeczytałam gdzieś ostatnio, że człowiek zawsze przejawiał skłonności do wyolbrzymiania swojej pozycji. I nie chodzi o p...