Opowiadanie
Właściwie zupełnie nie zależało jej na tym, żeby jechać na to wesele. To była jakaś odległa rodzina jej ojca, a on wyglądał na równie zaskoczonego otrzymanym zaproszeniem, co ona i jej matka. Po całym tygodniu spotkań i niekończących się dyskusji nad nowym projektem pozyskania dodatkowego obszaru magazynowego, nie miała najmniejszej ochoty na wiejskie przytupanki. Chciała zostać w domu i odpocząć. Jednak, gdy Błażej dowiedział się o wyjeździe na mazurską wieś, swoim entuzjazmem natychmiast zaraził zarówno zaskoczonego zaproszeniem ojca, jak i niezdecydowaną matkę.
I tak oto, po burzliwym
piątkowym popołudniu, kiedy to Błażej zaciągnął ją do domu jej rodziców i
wymachując rękami nakłaniał ich do skorzystania z zaproszenia, zdecydowali się.
W sobotę nad ranem wyruszyli w trzygodzinną podróż do Zgonu, niewielkiej
mazurskiej wsi nad rzeką Krutyń. Nazwa wioski absolutnie nie wróżyła udanej
zabawy a nastroje panujące w samochodzie zdawały się całkowicie to potwierdzać.
Paulina z głową przytuloną do podrygującej w rytm jazdy szyby, słuchając cichej
pracy nawiewu, wpatrywała się w pokryte wciąż gęstą kołdrą mgły połacie, coraz
szerzej ścielących się wokół łąk. Łososiowe niebo z każdą minutą zbliżającą ich
do celu podróży, pokrywało się smolistymi kłębami późnoletnich chmur. Widok ten
zachwycał. Niezbyt wiele miała takich momentów w swoim życiu, kiedy mogła
pozwolić sobie na podziwianie zachwycających widoków. Polska, pomyślała, to
naprawdę piękny kraj. Powinni wybrać się z Błażejem na wakacje w kraju. Nawet
na Mazury. Uśmiechnęła się do swoich myśli z nostalgią. Lato tego roku wydało
jej się być bardzo krótkie. Właściwie
nie zdążyli nawet wyjechać na wakacje. Błażej, oddany pracy ciągle wyjeżdżał,
ona do późnych godzin wieczornych przesiadywała w biurze. Bywało, że spotykali
się zaledwie w weekendy, ale wtedy z reguły wychodzili odreagować i nie mieli
czasu, by poświęcić go tylko sobie. Kiedy wracali nad ranem zbyt pijani, by
delektować się tymi krótkimi chwilami swojej obecności, rzucali się na siebie
odurzeni zapachem, jaki wydzielały ich upojone alkoholem i żądzą ciała. Bywało,
że nawet nie docierali do pięknej, zachowanej w grafitowej tonacji sypialni.
Błażej przywierał do niej już w przedpokoju ich wspólnego mieszkania, sapiąc
ciężko i zionąc w jej twarz gorącym oddechem wódki, wdzierał się pomiędzy wypięte
w jego stronę pośladki. To im wystarczyło. Do takiej miłości w pigułce
przywykli. Westchnęła ciężko spoglądając w profil siedzącego za kierownicą
mężczyzny i mgliste marzenie wspólnych wakacji na Mazurach, ulotniło się, jak
balon wypełniony helem. Coś zaczynało w niej pękać i coraz częściej przestawała zastanawiać się
nad tym, co było tego powodem a delektowała się po prostu ciszą i spokojem
panującym w domu podczas jego nieobecności. Powiodła palcem po ciepłym i
miękkim policzku, po czym ujęła ustami wypielęgnowany paznokieć. Nie lubił,
kiedy to robiła. Według niego powinna zachowywać się powściągliwie, by nie
skupiać na sobie uwagi innych mężczyzn. Na początku odbierała jego słowa za
oznakę zazdrości, a to z kolei schlebiało jej odrobinę. Kiedy jednak dotarło do
niej, że kierowało nim jedynie lenistwo, zrozumiała, że jej związek podążał ku
przepaści a ona z każdym kolejnym wybrykiem Błażeja, coraz cieplej myślała o
tym, że ich koniec kiedyś w końcu nadejdzie. Wzdrygnęła się. Jej życie
pozbawione było uniesień. Dawno uświadomiła to sobie, ale przyzwyczajenie i
strata czasu, jaką określała konieczne zmiany, zatrzymywały ją w tym związku.
Błażej nie był w końcu taki zły. Doskonale zarabiał, robił jej śniadanie w
niedzielne poranki a czasem potrafił, ni stąd ni zowąd odkurzyć mieszkanie.
Seks to w końcu nie wszystko, myślała. Ale altruizm, jakim emanowała na początku
tego związku zaczął się powoli ulatniać. Byli ze sobą już osiem lat i chyba przyzwyczaiła
się do niego, czterominutowego seksu w przedpokoju w sobotę nad ranem i
samotnych wieczorów w ciągu całego tygodnia. Nauczyła się nawet przymykać oko
na jego pijackie, często wymykające się spod kontroli zachowanie. Kiedyś było
jej go po prostu żal, kiedy następnego dnia korzył się przed nią, błagając o
kolejną szansę. A ona, naiwnie wierzyła w jego słowa. Cóż, nie każdy związek to
pasmo sukcesów, tłumaczyła go. Miała normalnego faceta, przystojnego, bogatego
i uwielbianego przez jej matkę. Reszta pozostawała kwestią przyzwyczajenia. Ale
tak było dotąd. Teraz najzwyczajniej zaszła w niej jakaś zmiana.
Westchnęła głęboko i znowu
skupiła wzrok i myśli na krajobrazie szybko przebiegającym za oknem. Brudne
różowe niebo zlewało się z przemykającymi drzewami, a świt wychylał się
zdecydowanie zza horyzontu. Wydawało jej się, że zdążyła zaledwie zmrużyć
powieki, kiedy jego ciepłe dłonie ścisnęły lekko jej ramię.
- Paula? Jesteśmy na miejscu. Mamy
jeszcze sporo czasu, chodź położysz się w pokoju.- Uchyliła lekko powieki i
wpatrywała się w jego pochylone nad nią oblicze. Był taki przystojny. Jasne
gęste włosy sterczały zabawnie a roześmiane oczy zdradzały podniecenie. Wciąż
zdarzały jej się momenty, kiedy przypominała sobie, co czuła do niego kilka lat
temu.
- Cieszysz się, że
przyjechaliśmy tu, co?
- Bardzo! Potrzebowaliśmy
takiego resetu. Pomyśl tylko, - ekscytował się potrząsając dłonią tuż przy
swoim czole- nigdy nie byliśmy razem na Mazurach! Jest piękne lato, normalnie
spalibyśmy dziś do południa zalani w trupa.
- Według mnie, odpoczywalibyśmy
po ciężkim tygodniu.- Westchnęła.
- Trochę entuzjazmu dziewczyno!-
Naparł na jej ramię.
- Najpierw się wyśpię. Miałam
naprawdę ciężki tydzień.
- Ok., porozmawiamy o tym
później. Ty się połóż, a ja pokręcę się po okolicy.- Odstawił pospiesznie
bagaże i obrzucając pokój swoim bankierskim spojrzeniem, wyszedł. Paulina
niemal bez zastanowienia wtuliła się w białą, pachnącą świeżością pościel i
usnęła.
- Paula! Ty wciąż śpisz?- Głos
jej matki brutalnie wwiercał się w skronie wyszarpując zeń resztki przyjemnego
snu. Naciągnęła kołdrę na głowę w nadziei, że uda jej się odzyskać
nadszarpnięty wątek, jeszcze choć na chwilę.
- Dziecko, nie zdążymy przez
ciebie na uroczystość!- Perorowała swoim piskliwym głosem matka.- Boże, nawet
włosów sobie nie zrobiłaś przed snem? No, jak ty wyglądasz?- Odrzuciła kołdrę,
a resztki snu uniosły się pod sam sufit. Paulina leżała jeszcze przez chwilę
wpatrując się w gładką, beżową strukturę sufitu ozdobioną w załamaniach
banalnymi tralkami. Pokój sprawiał wrażenie bardzo przytulnego, jednak jego
nieco gadżeciarski wystrój przypominał jej o miejscu, w jakim znalazła się,
dzięki nagłemu przypływowi romantyzmu jej chłopaka.
- A miałam taki piękny sen…-
jęknęła.
- E tam, sen. Szykuje się wspaniała
uroczystość i to w tym hotelu, w dół rzeki jest restauracja, w której ma odbyć
się przyjęcie. Ja już wszystko widziałam. Poznałam rodziców młodej a jej matka
wygląda zupełnie, jak ciotka Renata! A jest ode mnie młodsza o kilka lat.
- Mamo…
- Dobra, dobra. Wstawaj. Za
godzinę mamy być w kościele!
Określenie budynku, w którym
odprawiono ceremonię zaślubin kościołem, nieco przerastało najśmielsze
oczekiwania całej ich czwórki. Idąc z hotelu wyboistą drogą, gdzieniegdzie
przysypaną piachem, dotarli bowiem do czegoś, co Paula zdecydowanie określiłaby
mianem obory. Jak się później okazało, w tym krytym starą, rudą cegłówką
budynku mieściła się szkoła, która w niedzielę pełniła dodatkowo funkcję
kościoła. Kiedy wiedzione dźwiękami odtwarzanego marsza weselnego przystanęły zaskoczone
przed drzwiami szkoły, tudzież kościoła, Paulina poczuła nagły przypływ
rozrzewnienia. Znalazła się bowiem w świecie tak odmiennym od tego, do którego
widoku przyzwyczajona była na co dzień.
Przyjęcie weselne również wyglądało zupełnie
inaczej niż te, na których zdarzyło jej się pojawić do tej pory. Na wielkich
drewnianych stołach ustawiono ogromne misy różnorodnych mięs, ale nie równo
pociętych a przy tym cieniutkich plasterków kilku rodzajów wątłych szynek. To
były solidne porcje dziczyzny, soczystego mięsiwa, zjedzenie którego w jej
przypadku nie wchodziło nawet w grę, jednak samo patrzenie sprawiało ogromne
wrażenie. Na innych półmiskach ustawiono sery, grube, niezwykle wonne plastry
pobudzały żołądek do szaleńczej pracy. Poprzekładane dużymi, soczystymi owocami
zielonego winogrona wspartymi o krągłe, żółte, czarne i czerwone odmiany
pomidorów tworzyły na stole obraz przepychu.
- Patrz, jak to wszystko
wygląda.- Ekscytował się Błażej.- Nawet nie wiesz, ile tracisz nie jedząc mięsa,
kochanie.
- Nie sądzę, bym cokolwiek
traciła Błażej. Czuję się świetnie, a poza tym nie zajadam się owcami, krowami
i świniami, które zostały zabite, dla zaspokojenia mojego apetytu.- Obrzuciła
go szerokim uśmiechem.
- Uwielbiam tę twoją zjadliwość.
Jak się czujesz? Może poszlibyśmy nad rzekę, zdarłbym z ciebie tę śliczną
sukienusię i zasmakował twojego mięska?- Przygryzł jej ucho pochylając się nad
stołem i sięgając pieczony udziec dzika.
- Jasne, trzymam cię za słowo.-
Odsunęła się od niego gwałtownie i włożyła do ust kilka owoców winogrona.
- Będę się tu kręcił, muszę
posmakować tych pyszności. Umówmy się na zewnątrz za godzinę. OK.?- Paulina
skinęła głową i odeszła w stronę stołu.
Wyszła na zewnątrz o umówionej porze.
Przyjemne ciepło nocy owiało ją już w drzwiach. Natychmiast zamknęła je za sobą
i wsłuchana w stłumione dźwięki dobiegające z sali bankietowej, zadarła głowę
spoglądając w niebo. Była sama a nad nią rozpościerała się niczym niezmącona
toń czarnego nieba obficie upstrzona połyskującymi gwiazdami. Po jej prawej
stronie niebo wydawało się zdecydowanie bledsze, ale z miejsca, w którym
znajdowała się, nie mogła ujrzeć wiele więcej, ponieważ restauracja zakręcała
tu tworząc tym samym ramię litery t. Wtem jej uszu dobiegł dźwięk czyjegoś
śmiechu. Po lewej stronie, wyłożona kamieniem alejka wiodąca od drzwi
restauracji pięła się lekko w górę, a zwieńczona kilkoma stopniami łączyła się gładko
z drzewem tekowym, z którego zbudowano pomosty przy sąsiadujących z rzeką
zabudowaniach. Natychmiast skierowała się w stronę rzeki zaintrygowana, nie
tyle dobiegającym stamtąd śmiechem, co szumem wody i przyjemnych chłodem. Cały
dzień przespała, w związku z tym nie zdążyła poznać okolicy a ta, nawet o tej
porze zachwycała ją prostotą i naturalnością. Nucąc pod nosem zasłyszaną na
sali piosenkę wspinała się po stopniach zadowolona. Doskonały humor dopisywał
jej przez cały wieczór. Snuła się po sali, przysiadając co chwilę obok gości i
przysłuchując się ich rozmowom. Jej rodzice wiedli prym na parkiecie a Błażej zniknął
gdzieś, co nie stanowiło dla niej zaskoczenia a wręcz przeciwnie uwolniło ją od
jego ciążącego ostatnio towarzystwa.
Unosząc odrobinę długa spódnicę
swojej kremowej letniej sukienki stanęła na pomoście i wciągając głęboko
orzeźwiające i wilgotne powietrze zmrużyła oczy. Świat pod przymkniętymi
powiekami wirował, choć Paula nie piła, była lekko zamroczona panującą
wewnątrz, niezwykle rodzinną i ciepłą atmosferą. Dopiero cisza, która zapadła na
pomoście z chwilą jej pojawienia się, wyrwała ją z przyjemnej kontemplacji.
Spojrzała w kierunku siedzącej na pomoście pary a jej oddech zamarł w
piersiach. Chciała postąpić do przodu, by przyjrzeć się bliżej dwóm osobom
wpatrującym się w nią intensywnie, jednak obcas jej pantofla ugrzązł między
deskami zatrzymując ją w miejscu.
- Błażej?- Rzuciła z
niedowierzaniem. Siedzący nieopodal mężczyzna poderwał się i otrzepując spodnie
podszedł do niej.
- Tak, to ja. Siedzimy tu sobie
z Asią. To siostra pana młodego.- Mówiąc to nerwowo przeczesywał włosy dłońmi,
spoglądając równocześnie na czubki swoich butów.- Twój but utknął Paulo? Pomogę
ci…- Schylił się i wyjął najpierw jej stopę z pantofla, po czym postękując stanął
przed nią wręczając jej go.
- Nawet godziny nie poświęciłeś
mnie, podczas tego wesela Błażej. Ale dla Asi znalazłeś czas.- Wyjrzała zza
jego pleców na dziewczynę, która siedziała wciąż z nogami spuszczonymi nad
taflą wody.
- Ej, my tylko rozmawiamy
Paulo…- Próbował się uśmiechnąć ukrywając podenerwowanie, które podrygiwało
napiętymi mięśniami na jego policzkach.
- Cześć.- Zdezorientowana Asia
uniosła niepewnie dłoń i skinęła w jej kierunku.
- Cześć Asiu.- Odpowiedziała
miłym, może trochę zbyt wyuczonym tonem.
- Daj spokój. To przecież nic
takiego. Jutro nie będziemy o tym pamiętali.- Błażej postąpił za wycofującą się
Pauliną kilka kroków, wyciągając przed siebie ręce.
- Ja będę pamiętała.- Warknęła odwracając
się nagle do niego.- Pamiętam każdą koszulę, które przywoziłeś ze swoich
podróży służbowych. To ja je prałam Błażej. I mam dość udawania.- Chwycił ją mocno
za nadgarstki i przyciągnął do siebie. W jego spojrzeniu nie widziała już
podenerwowania. Teraz królowała w nim wściekłość.
- Nie dasz sobie beze mnie rady
Paulina. Nie wygłupiaj się i przestań psuć to, na co pracowaliśmy tyle lat. Co
powiedzą twoi rodzice? Myślałaś o swojej matce? A nasz ślub? Zastanów się, co
mówisz.- Jego kwaśny oddech przyklejał się do jej twarzy. Zamknęła oczy
wyobrażając sobie, że wszystko, co teraz cisnęło jej się na usta, jutro mogło
okazać się opłakane w skutkach. A jeśli tak naprawdę nie chciała, by odszedł?
- Wydaje mi się Błażej, że mam
już dość udawania.- Powtórzyła, choć jej głos pozbawiony był pewności, która w
rzeczywistości przepełniała jej serce.- Chciałabym, żebyś zniknął z mojego
życia.- Wyszarpnęła się z jego uścisku i z tkwiącym niezmiennie w jej dłoni
pantoflem przyciśniętym do piersi ruszyła schodami w dół, kamienną alejką,
nierówne krawędzie której porastały okazałe modrzewie i w górę, rozłożystymi
schodami prowadzącymi wokół restauracji, z której dobiegał teraz melodyjny
fragment utworu November rain. Paulina przyspieszyła dopiero, kiedy znalazła
się na szerokiej ulicy, a blask okrągłego księżyca obrzucił jej sylwetkę swoim
martwym światłem. Nagle znalazła się z dala od Błażeja, od swojej pracy i
poczucia obowiązku wobec wszystkiego, co musiała robić, i czego nie było jej
wolno. I nagle poczuła się lekka, zwiewna i nieograniczona barierami jasno
określającymi jej życie. Przystanęła na chwilę rozglądając się wokół, niestety
beztroskie poczucie wolności rozpłynęło się w otaczającej ją ciemności.
- Co teraz?- Bąknęła pod nosem i
zatoczyła koło rozglądając się dookoła. Wioska zdawała się spać smacznie
pogrążona w ciszy, zaledwie gdzieś w oddali szczekał pies. Ciepły wiatr dotykał
jej nagich ramion, jak dłonie matki ponaglające dziecko do postawienia
kolejnego kroku. A ona szła zamyślona przed siebie rozpamiętując zajście sprzed
kilku chwil. Obcas jej pantofla uderzał głucho w piach pokrywający przemierzaną
ulicę. Drugi zaś mocno przyciskała do piersi, jak oręż, który miał służyć jej
do obrony. Wtem zatrzymała się i gwałtownie odwróciła do tyłu, nagle bowiem
przepełniło ją zwątpienie. Może to, co zastała nad rzeką wcale nie było tym,
czym uznała, że było? Może najzwyczajniej zobaczyła to, o czym tak intensywnie
ostatnio rozmyślała? Potarła dłonią czoło i czując ogarniającą ją panikę przed
grożącą jej samotnością, skierowała się do stojącej nieopodal budki. Na
pierwszy rzut oka wyglądała ona na przystanek autobusowy i choć odbiegał on
zdecydowanie od tych wszystkich, zimnych i metalicznie pachnących przystanków,
usiadła w jego wnętrzu opierając głowę o szorstką powierzchnię nieheblowanych
desek. W powietrzu unosił się zapach drzewa a kurz, który wzbiła szurając,
wzniósł się wysoko oblepiając jej łydki i siłą wdzierając się do nosa i ust.
Jej dłonie drżały. Wyobraziła sobie pustkę panującą w mieszkaniu i ład, jaki
miał zapanować z chwilą, kiedy z jej życia zniknąłby Błażej. Samotne niedzielne
poranki, piątkowe długie wieczory, które spędzałaby siedząc przed telewizorem.
I pogrążając się w tych depresyjnych rozmyślaniach rozpłakała się. Nagle
zabrakło jej jego zapachu, skarpet, które rzucał pod łóżko i krótkiego
piątkowego seksu. Poczuła się samotna, odrzucona i niepotrzebna. Podciągnęła
stopy pod siebie i otuliła ramiona dłońmi. Gdzieś obok usłyszała szczekającego
psa i czyjeś, zbliżające się kroki.
- Boże, spraw, żeby to był on.
Niechby okazało się, że wziął sobie do serca moje słowa i postanowił zrobić
wszystko, żebym zmieniła decyzję.
Ściskając pantofel w dłoniach, uniosła głowę wyciągając szyję w kierunku, skąd dobiegał odgłos kroków. Ktoś
zmierzał powoli, nie spiesząc się. Jego kroki były ciężkie, ale było to raczej
wynikiem tłumienia ich przez piach. Otarła łzy z twarzy w chwili, kiedy z
cienia po jej prawej stronie wyłonił się mężczyzna. Nie miała szansy przyjrzeć
mu się, na głowę miał zaciągnięty kaptur a ręce wcisnął głęboko w kieszenie.
- Dobry wieczór.- Rzucił i minął
przystanek. Nie był to Błażej, którego równie mocno przestraszyć miała perspektywa
samotności. Pociągając nosem przywarła
ponownie do ściany przystanku, pogrążając się w otchłani rozpaczy. Nie trwało
długo, a znowu ujrzała tego mężczyznę. Tym razem zatrzymał się przy ścianie
przystanku. Paulina natychmiast wyprężyła się i pospiesznie wcisnęła pantofel
na stopę gotowa do ucieczki, podczas gdy mężczyzna po prostu stał z twarzą
zwróconą w stronę księżyca.
- Piękna noc, nieprawdaż?-
Zaczął. Jego głos brzmiał wyjątkowo ciepło. Nie spojrzała nawet w jego stronę,
zadzierając jednak głowę do góry i wpatrując się w niebo. – To dziwne, spogląda
pani w niebo. Czy o pięknej nocy świadczy właśnie niebo? Na ten urok składać
się może przecież temperatura, siła wiatru, albo cienie rzucane przez księżyc.
Rozprostowała długą spódnicę i skinęła głową w nadziei, że mężczyzna zrozumie ten gest i zostawi ją
samą. On natomiast odrzucił kaptur na plecy i wsparł obie dłonie na przewieszonym
przez ramię futerale. To był aparat fotograficzny, westchnęła w duchu.
- Pan jest fotografem?- Zapytała
niepewnie.
- Tak. Jestem fotografem.
Dlaczego siedzi pani o tej porze na przystanku i płacze? To dość nietypowy
obraz, szczególnie w takiej wsi.
- Tu kobiety nie mają swoich
zmartwień?- burknęła.
- Z pewnością mają ich
zdecydowanie więcej, niż te, które żyją w wielkich miastach. Ale te żyjące tu mają
siłę, by je skrywać głęboko. Zatem nie jest pani stąd, jak mniemam.- Spojrzał
na nią wyczekująco i przysiadł obok, wyciągając stopy przed siebie.
- Nie. Nie jestem stąd.
- W takim razie turystka?
- Niezupełnie. Przyjechałam na
wesele.- Westchnęła niechętna kontynuowaniu tej rozmowy.
- Czy impreza wzruszyła panią do
tego stopnia?- Zażartował, na co obrzuciła go gromiącym spojrzeniem.
- A więc chodzi o mężczyznę.
- Kim pan jest?- Odwróciła się
do niego i dopiero teraz ujrzała twarz siedzącego. Przyjemne ciepło przebiegło
jej ciało i uniosło włoski na przedramionach. Zatrzymała się w pół słowa, zupełnie
jak gimnazjalistka, której udało się wyrwać z domu i zachłyśnięta wolnością
dławiła się jej smakiem.
- Czy to cokolwiek zmieni, jeśli
odpowiem na to pytanie?
- Jeśli okaże się, że jest pan
wziętym fotografem?- Prychnęła rozbawiona.- Nie znam pańskich prac, proszę mi
wybaczyć. Moja szefowa natomiast jest zakochana w pejzażach. Wisi pan na
ścianach naszego korytarza.
- To miłe.- Roześmiał się i
ponownie naciągnął kaptur na głowę.
- Zdaje się pan być rozczarowany
tym, że go rozpoznałam?
- I tym różnią się kobiety z
wielkich miast od tych, które zamieszkują małe, zabite dechami wioski. Tu mogę
być sobą, zapomnieć o rozpoznawalności. Tu mogę skupić się na pracy i
odpoczywać równocześnie.
- Tak, wydaje mi się, że wiem, o
czym pan mówi. Zanim zobaczyłam mojego narzeczonego obściskującego siostrę pana
młodego, poczułam się tak, jakbym będąc tu, wymknęła się wszystkim moim
ograniczeniom. Sądzi pan, że to możliwe?
- Wierzę w to. Jak ma pani na
imię?
- Paulina.- Podniósł się i
stanął naprzeciw niej, przesłaniając blask księżyca i zamykając przed nią
przestrzeń. Wyciągnął dłoń w jej kierunku. Była ciepła i miękka.
- Andrzej.- Uśmiechnęła się
ściskając wyciągniętą dłoń.
- Zgadza się.
- Pójdziesz ze mną Paulino na
spacer?- Przechyliła głowę na bok i zadarłszy głowę wpatrywała się w skrytą w
cieniu postać.
- Na spacer? O tej porze?
Przecież tu jest ciemno.- Wzruszyła ramionami i pociągnięta w górę stanęła tuż
przy nim. Ciepło bijące od niego i oszałamiający zapach męskiego ciała
mieszający się z wonią aromatycznego tytoniu na chwilę zdekoncentrowały ją.
Mogłaby wykorzystać otaczający ją klimat niebytu, wrażenie znajdowania się
gdzieś pomiędzy czasami i zasmakować bliskości innego mężczyzny. Gdyby zrobiła
to, czego Błażej nawet nie starał się przed nią zbyt gorliwie ukrywać, mogłaby
dokonać czegoś w rodzaju zemsty. Cóż, kto mieczem wojuje, od miecza ginie,
drogi Błażeju.
- Udawajmy więc, że wszystko
jest w porządku, ja nie jestem wziętym fotografem a twój narzeczony nie okazał
się zwykłym kutasem. Po co nam światło?- Prychnęła głośno, bo nagle stanęła
przed oczami jej wyobraźni twarz Błażeja. Uznała, że w obliczu ostatnich
wydarzeń, określenie go kutasem, było wyjątkowo trafne.
- Uśmiechasz się. To dobrze.
Idziemy?- Pociągnął ją za sobą i stanął w blasku księżyca. Był wyższy od niej.
Doskonale wiedziała, jak wyglądał. Wielokrotnie widziała jego zdjęcia w prasie.
Wysoki, masywnie zbudowany, silny… Zdjął bluzę i podaj jej.- Myślę, że emocje
nie grzeją cię aż tak. Załóż.- Uczyniła to niemal natychmiast wciągając
łapczywie jego zapach wciąż skrywający się w załamaniach miękkiego materiału.
Andrzej wskazał dłonią kierunek i ruszył przed siebie.
- Moja szefowa zrobiłaby wiele,
gdyby mogła znaleźć się teraz na moim miejscu.- Obejrzał się na nią uśmiechając
się.
- Zapomnij o niej. O nim, o
wszystkim. Myśl teraz tylko o sobie, o tej chwili. Potrafisz?
- Nie wiem.
- Tu skręcimy.- Zboczył z ulicy
i zniknął w zupełnie ciemnej i wąskiej alejce pomiędzy dwoma pochylającymi się
do wewnątrz drewnianymi płotami.
- A to są wrota do innego
świata?- Szepnęła i zatrzymała się.
- Do twojej wyobraźni Paulo.
Chodź.- Wychylił się z mroku i chwyciwszy ją za rękę pociągnął za sobą. To było
ekscytujące wrażenie. Obcy mężczyzna, trzymający jej dłoń w swojej i bardzo
delikatnie muskający jej krawędź małym palcem. Czy robił to świadomie? Nie
miała pojęcia, jednak sprawiało jej to taką przyjemność, że nie potrafiła nawet
pomyśleć o tym, by przestał.
Zmrużyła powieki i rozglądała
się wokół. Księżyc zniknął gdzieś za dachami mijanych domostw a oni schodzili
wąską polną ścieżką w dół. Im niżej byli, a domy zostawały za nimi, tym chłód
otaczający ich stawał się dotkliwszy. Wysoka trawa uderzająca w jej stopy
zostawiała wokół kostek wilgotne ślady.
- Dokąd idziemy?- Szepnęła i po
raz pierwszy spróbowała stawić mu opór, wyciągając dłoń z jego uścisku.
Natychmiast zatrzymał się i obrócił do niej twarzą.
- Jeszcze jakieś pięćdziesiąt
metrów i znajdziemy się nad rzeką. Będziemy polowali.
- Nie chcę polować. Miałam myśleć
tylko o sobie, a ja nie lubię krzywdzić zwierząt. Nawet nie jem mięsa.
- Naprawdę? Nie wiesz, ile
tracisz.
- Ale mam czyste sumienie.
- Czyste sumienie mogłabyś mieć
wtedy, kiedy wpłynęłabyś na opinię innych. Kiedy inni przestaliby jeść mięso
tak, jak ty. W tej chwili zaledwie chowasz głowę w piasek, albo odwracasz ją od
problemu mięsożerności na świecie. Chodź, będziemy polowali moim aparatem.
- Chcesz wiedzieć, co się stało?
Dlaczego siedziałam na przystanku?- Zapytała.
- Już mi powiedziałaś. Twój narzeczony
obściskiwał kuzynkę pana młodego. Niezbyt to musiał być miły widok dla ciebie.
Co zamierzasz?- Zatrzymał się i nasłuchiwał przez chwilę, po czym wskazał dłonią
w lewo i pochylony do przodu ruszył ostrożnie. Paulina zrobiła to samo, choć
uznała widok ich pochylonych sylwetek za wyjątkowo zabawny. Dwoje ludzi skradających się nocą
nad rzeką. W pewnym momencie Andrzej przystanął i przeskoczył przez jakąś
przeszkodę znikając w ciemnościach.
- Świetnie.- Jęknęła Paula
uderzając dłońmi o szeleszczący materiał swojej spódnicy.
- Widać cię w tej białej
sukience na kilometr, zachowaj choć ciszę kobieto z wielkiego miasta. Jestem
tuż przed tobą, chodź za moim głosem.
- Ale ja nic nie widzę i boję
się, że wpadnę do rzeki.
- Zaufaj mi.
- Jasne.
- Psujesz całą zabawę!- Jego szept
brzmiał tak cicho, jednak nie chciała uronić nawet słowa, które do niej
wypowiadał, dlatego ruszyła niepewnie wiedziona jego głosem. Zimne liście
wierzby ocierały się o jej ramiona niczym palce kochanka, który rozpalał w ten
sposób jej zmysły. Kiedy jednak pomiędzy jej nogami przemknęło coś śliskiego i
wilgotnego przestraszyła się i truchtem ruszyła do przodu. Niemal natychmiast
wpadła w jego ramiona uczepiając się karku i przylegając do niego całym ciałem.
- Coś dotknęło moich nóg.
- Nie masz powodów do obaw.
Jesteśmy w Polsce a tu nie ma jadowitych węży. Spokojnie.- Jego uścisk zelżał.
Paulina poprawiła niezręcznie włosy i oczekiwała na rozwój wydarzeń. Jeszcze
dwukrotnie przeskakiwała za nim po jakichś wilgotnych i miękkich kępach traw,
aż w końcu znaleźli się w miejscu, do którego Andrzej zmierzał. Usiadł na ziemi
i pociągnął ją za sobą. Paulina przyciągnęła kolana pod brodę i wsparta o jego
silne ramiona, mocno zaznaczające się pod podkoszulkiem wpatrywała się w
ciemność. Z zadowoleniem zauważyła, że wokół nie było tak ciemno, jak wydawało
jej się dotąd. Księżyc w całej swej okrągłej okazałości oświetlał okolicę dość
jasno, więc niektóre kształty przestały wzbudzać w niej lęk, wręcz przeciwnie
rozpoznała w nich drzewa, powalone konary i kępy traw, po których skakali, by
znaleźć się po drugiej stronie rzeki.
- Popatrz,- wskazał dłonią
rzekę- widzisz kaczki?- Brzmienie jego elektryzującego szeptu powodowało
dreszcze.
- Widzę.- Odparła mrużąc oczy i
wciągając jego zapach głęboko. Przyjemne mrowie przebiegało po jej plecach,
ramionach i miętosiło zapamiętale rosnącym w jej brzuchu podnieceniem.
- Tak jest w życiu, Paulina. To,
co do tej pory wydawało ci się naturalne, wcale takie być nie musi. A to, czego
do tej pory nie widziałaś, bo widzieć nie chciałaś, zauważysz. Rozumiesz? To
tak, jak z tym księżycem, przed chwilą nie widziałaś niczego, bo księżyc schował
się za chmurami. Teraz, widzisz nawet kaczki na rzece, mimo że one były tu
przez cały czas. Wystarczy nauczyć się patrzeć.
- Mówisz do mnie tak, jakbyś
wiedział o wszystkim, czego doświadczałam ostatnio. Czego się boję i na co
przymykałam oczy. – Roześmiał się tłumiąc dźwięk, przyciskając policzek do
ramienia. Odniosła nawet wrażenie, że odchylił się nieco do tyłu, by poczuć jej
bliskość.
- Jestem od ciebie trochę
starszy. Mam za sobą nieudane małżeństwo i rozwód. Też musiałem nauczyć się
patrzeć.- Przytaknęła i zsunęła się odrobinę niżej. Andrzej wyjął aparat i
znieruchomiał przyciskając go do twarzy. Po chwili powtarzający się dźwięk jego
pracy zmącił panującą ciszę.
- Nie wrócę do niego.
- Myślę, że nie powinnaś.
Zakazany owoc smakuje najlepiej, a jeśli ten facet już go spróbował, to nie
wydaje mi się, by zadowolił się jednym razem. Choć osobiście muszę ci
powiedzieć dziwię mu się. Jesteś naprawdę piękną dziewczyną. Zasługujesz, by
dbać o ciebie, dogadzać ci a przede wszystkim pozwolić, żebyś rozwinęła
skrzydła.- Paula zaledwie jęknęła cicho.
Siedzieli tak jeszcze chwilę w
ciszy podziwiając zaskakujące obrazy, którym noc nie ujmowała wcale uroku.
Blask księżyca odbijał się w szerokiej tafli wody, ukazując coraz to więcej
tajemnic, dotąd skrywających się przed Paulą za ciemną kotarą nocy. Jej wzrok
przywykł do otaczającego ją mroku i odważnie wychwytywał coraz drobniejsze,
niemniej zaskakujące ją cuda.
- Tamtędy przyszliśmy?- Wskazała
kilka rozległych kęp trawy, tworzących w wodzie niewielkie wyspy.
- Tak. W tamtym miejscu woda
jest bardzo płytka. Widzisz? Jesteś bardzo spostrzegawcza.
- I zmęczona. Ale nie chcę
wracać do pokoju, w którym go zastanę. Muszę przemyśleć to wszystko, podać
rodzicom powody mojej decyzji i jakoś wrócić do domu.
- Tak, czasem konsekwencje
naszych wyborów bywają bolesne,- roześmiał się ponuro- ale nie przejmuj się
tym. Pamiętaj, że to ty jesteś najważniejsza w tym wszystkim. To twoje życie i
musisz zadbać, by było szczęśliwe.
- Masz rację. Najchętniej
zostałabym tutaj, gdzie nikt mnie nie widzi, nie ocenia..
- I nie zadaje pytań.- Przerwał
jej.- Chodźmy w takim razie. Wiesz, że za dwie godziny wzejdzie słońce?- Wstał i
wyciągnął do niej rękę. Podała mu dłoń i niechętnie ruszyła za nim. Tak
niewiele czasu jej pozostało. Zaledwie dwie godziny do wschodu słońca, kiedy
wszystkie jej zmartwienia i konsekwencje wyborów, którymi Andrzej nazwał trudne
decyzje, ponownie ujrzą światło dzienne, czyniąc ją tym samym widoczną dla
świata. Szli w ciszy łąkami, wzdłuż rzeki. Co jakiś czas Andrzej przykucał,
pociągał ją za sobą i zamierał w bezruchu. Następnie bezszelestnie unosił
aparat i niczym snajper oddawał strzały uwieczniając nocne pejzaże.
W końcu dotarli do samotnie
stojącego nad rzeką domu ogrodzonego drewnianym płotem. Tuż nieopodal niego
rozpościerał się szeroko ciemny las. Woda w tym miejscu szumiała nieco głośniej
odbijając się echem od ściany drzew i uderzając z impetem dźwięcznego szumu w
drewniane ściany chaty. Andrzej wszedł na teren posesji i zdecydowanie ruszył
do drzwi. Paulina szła za nim rozglądając się z zainteresowaniem.
- Czy to twój dom?
- Tak. Wbrew pozorom nie
potrzebuję niczego więcej. Rano odwiozę cię do hotelu a teraz napijemy się
umówionej kawy, jeśli pozwolisz.- Zamek w drzwiach zachrzęścił złowrogo,
pozbawiając ją pewności.
- Zaufałaś obcemu mężczyźnie,
wybrałaś się ze mną na spacer, nie bałaś się pójść ze mną nad rzekę. Czy
sądzisz, że skrzywdzę cię we własnym domu? Paulo?- Wszedł do środka nie
czekając na jej odpowiedź. Słysząc jego słowa, oparła się plecami o gładką
ścianę i rozejrzała dookoła. Świat ponownie wydał jej się złowrogi a ciemność przestała ogarniać otoczenie nieprzeniknioną zasłoną. Dziewczyna prychnęła pod nosem.
Świadomość powrotu do hotelu i konieczność podjęcia dalszych kroków mających
uwolnić jej życie od Błażeja, pozbawiała ją absolutnie poczucia pewności.
Zupełnie, jakby to ona zrobiła coś złego, za co miała zostać osądzona przez
najbliższych. Stała rozmyślając dotąd, aż obok pojawił się Andrzej. Podparł
ramieniem futrynę wciąż otwartych drzwi i wręczył jej kubek z parującą kawą.
Przyjemny aromat uderzył w nią pobudzającą mocą i rozpłynął się w nocy, która
dziwnie, stawała się, jakby nieco przejrzystsza. Sięgnęła kubek i
zadarła głowę, by spojrzeć w twarz górującego nad nią wzrostem mężczyzny.
Zmarszczki pokrywające nierówną siatką okolicę jego oczu rozciągnęły się a na
czole wystąpiła poprzeczna żyłka. Jego uśmiech był pełen ciepła.
- Podoba mi się tu.- Wpatrywała
się w niego z nadzieją. Przyszła jej do głowy ta sama myśl, która pojawiała się
w jej umyśle za każdym razem, kiedy była stawiana przed koniecznością podjęcia
poważnych decyzji; gdyby tak ktoś wskazał jej najlepszą drogę, taką, którą
mogłaby podążać przez życie unikając smutków i niepotrzebnych rozczarowań. Tak
czuła się przy Andrzeju. Przez zaledwie kilka godzin, nietypowych godzin, które
z nim spędziła, czuła się pewna, zdecydowana i odpowiedzialna za swoje życie.
Niestety wystarczyło, że zniknął za drzwiami swojego domu, w którym ona była
jedynie gościem, by jej życie wróciło do tego samego porządku, który przez
osiem lat akceptowała, uległości, podporządkowania i przewidywalności. Andrzej
ogarnął wzrokiem okolicę a jego uśmiech rozbłysł na twarzy.
- Tak, pięknie tu. Widzisz Paulina,
nauczyłem się patrzeć i moje pojęcie dobra postawiłem ponad to, co inni
uznawali za odpowiednie dla mnie. Tak zacząłem budować swoje życie i dzięki
temu ja jestem szczęśliwy i z pewnością mogę w ten sposób uszczęśliwiać
innych.- Zatrzymał wzrok na niej.- Zgodzisz się ze mną? Jeśli ty będziesz
szczęśliwa, będziesz mogła obdarowywać wszystkich tym, co posiadasz dobrego.-
Powiódł wzrokiem po jej twarzy, gładkiej linii długiej i delikatnej szyi i
omiótł odważnym spojrzeniem ramiona i dekolt.
- Jesteś piękna. Twój facet to
kompletny idiota.- Stwierdził.
- Czy jeszcze kiedyś cię
spotkam?- Zapytała i zwróciła się do niego całym ciałem. Dreszcz niepewności
wzdrygnął nią, ale nie uciekła wzrokiem.
- Jestem tu przez większość
roku. Jeśli będziesz w okolicy, zapraszam na kawę.- Ruchem głowy wskazał kubek,
który trzymała oburącz przed sobą. Po czym pochylił się lekko i zatrzymał twarz
przy jej twarzy. Jego wielkie zielone oczy płonęły ciepłem, choć gdzieś w tym spojrzeniu
tkwiła zadra rozczarowania a może raczej smutku. Paulina wyciągnęła szyję
pozwalając, by jego oddech muskał jej policzki i obiecała sobie dowiedzieć się
więcej na jego temat.- Długo będę pamiętał tę noc. Mazury jednak potrafią
zaskakiwać. Moje najpiękniejsze zdjęcia pochodzą właśnie stąd. Irracjonalność
tej nocy jest wręcz niemożliwa do zaakceptowania.- Słuchała jego szeptu drżąc
na całym ciele. Dotykał jej słowami, otwierał jej duszę i wlewał w nią siłę i
wspomnienia nie bacząc, jak zachłystywała się ich mnogością.
- Andrzej…
- Cicho Paulina. Słuchaj nocy,
zapisuj to w swoich wspomnieniach, żebyś mogła czerpać siłę z tego, czego dziś
doświadczyłaś. Jutro życie wywlecze wszystkie brudy, jakie teraz przykrył mrok
i będzie od ciebie oczekiwało rachunku sumienia nie wiedząc, że ty patrzysz na
siebie i swoje życie już z zupełnie innej perspektywy.
Zaczęła zastanawiać się nad
słowami, które wypowiadał, kiedy spadł na nią gorącymi, smakującymi parzona
kawą ustami i spalił jej obawy, wątpliwości i strach. Przygarnął silnym,
pachnącym mężczyzną ramieniem i zdusił w swoich objęciach. Dłonie znalazły
drogę do jej ciała wsuwając się pod ciepłą bluzę, którą wciąż miała na sobie i
paliły żywym ogniem swojego dotyku delikatną, chłodną skórę. Włosy uniosły się
na jej głowie lekko a krew, niczym nurt płynącej obok domu rzeki, szumiała w
uszach pozbawiając kontaktu ze światem. Jego usta, niczym wirtuoz dawkowały jej
emocje spijając najpierw niepewnie buchające wewnątrz, skrywane pożądanie, a za
chwilę wdzierały się pomiędzy jej
rozedrgane wargi pompując żar jego zdecydowania. Poczuła jego dłonie na
pośladkach, pantofel zsunął jej się ze stopy, kiedy pozwalając mu na tę
zuchwałość przywarła do niego mocno biodrami, rozchylając przy tym lekko uda.
Poczuła go i w tej chwili przestała analizować swoje postępowanie a liczenie
się z konsekwencjami zepchnęła na później. Nie myślała o Błażeju i czekającym
ją poranku, w tamtej chwili przypieczętowywała lekcję, którą otrzymała tej nocy
od życia.
No i skończyło się w najciekawszym momencie 😁. Broisz kochana.
OdpowiedzUsuńWybacz mi proszę. Następnym razem nie omieszkam rozwinąć tematu ;-)
UsuńPoczątek....i ta miejscowość o nazwie Zgon....tak mnie przystopowało ,ale później czytając rozpoznałam Ciebie Aniu w tym Twoim pisaniu.Mazury jak widać zrobiły na Tobie duże wrażenie,na tyle ,ze Twoja wyobraźnia zapracowała i "wymyśliła" ( a może nie do końca) taką historię....Zdolna z Ciebie bestyjka...(ta bestyjka to traktuj jako coś dobrego)
OdpowiedzUsuńMiejscowość Zgon istnieje w rzeczywistości! A grę kontrastów ja po prostu uwielbiam ;-) Lubuje się w niej niepoprawnie..
OdpowiedzUsuńI dziękuję za bestyjkę, brzmi rozkosznie ;-)