Fragmenty Łowisk

Lewy brzeg, 2015 





PROLOG

Za oknem budził się kolejny dzień. Niebo powoli nabierało rdzawo-cynowych barw. Kobieta siedziała z podkurczonymi nogami w fotelu. Brodę oparła na kolanach i wpatrywała się w niebo za oknem. Nie zmrużyła oka tej nocy. Powietrze w pokoju było ciężkie, przesiąknięte wilgocią i zapachem wtopionej w asfalt ropy.
Nagle niebo rozbłysło. Jej pokój rozjaśniła blada poświata, a szyby w oknach starej kamienicy zadrżały od przemierzającego niebo grzmotu. Podskoczyła, słysząc wtórujący grzmotom coraz silniejszy wiatr. To był pierwszy raz, kiedy burza obudziła w niej tak dziwne uczucie pustki, i to we własnym mieszkaniu. Poczuła się obco. Bezgłośnie opuściła stopy na rozgrzaną podłogę, a wzrokiem powiodła po szarych, uśpionych jeszcze ścianach pokoju. Entuzjazm i euforia, które od jakiegoś czasu wypełniały jej życie, uleciały gdzieś nagle i szybko jak spłoszony ptak.
Skąd ta nagła zmiana, kiedy w końcu znalazł się przy jej boku mężczyzna, z którym gotowa była pójść bodaj na koniec świata, który fascynował ją i jednocześnie wciąż trochę przerażał? Skąd to zwątpienie i nieznośnie kołaczące się wewnątrz przeczucie, że w życiu nie można liczyć na szczęśliwe zakończenia?
Podniosła się z rattanowego fotela i powoli podeszła do szerokiego łóżka, na którym spał on. Jej mężczyzna.
Przysiadła na krawędzi i z nieukrywaną przyjemnością wpatrywała się w jego bladą twarz. Wyciągnęła rękę, chcąc go obudzić, jednak zaniechała tego zamiaru. Porozmawia z nim jutro, mimo nieopisanej potrzeby usłyszenia jego głosu, jakby w obawie, że może to już więcej nie nastąpić. Delikatnie odsunęła lekką narzutę, omiatając jego nagie ciało spojrzeniem, i wsunęła się do środka. Poczuła gorące, stalowe piersi, które przycisnęły się do jej pleców. Okryła się jego ramieniem i mocno zacisnęła powieki. Chciała zasnąć. Za wszelką cenę pragnęła, żeby te wątpliwości odpłynęły i pozwoliły jej dalej cieszyć się tym, co otrzymała od losu...

.....Nawet nie zauważyła, kiedy tuż przed nią, widocznie wychodząc z sąsiadującej po lewej stronie toalety męskiej, wyrósł tenże sam mężczyzna,
który obserwował ją na sali. Majka wpadła na niego i obiema rękami oparła się
o jego twarde, mocno zarysowane pod czarną koszulą, piersi. Był od niej wyższy.
Zdecydowanie wyższy o głowę, oceniła, kiedy uniosła przestraszone oczy
i spojrzała w jego spokojną, aczkolwiek budzącą w niej niepokój, twarz. Patrzył
w jej oczy bez zawstydzenia, jakby chciał wedrzeć się do wnętrza jej duszy.
Majkę przeszył dreszcz, jednak nie potrafiła określić, czy przestraszyła się tak
bardzo jego, czy też sam fakt, że zamyśliła się, wprowadził ją w ten chwilowy
stan odrętwienia. Czuła jego twarde mięśnie a z jej ust wyrwał się tylko cichy jęk.
W jednej chwili zapragnęła być już na sali i siedzieć w swoim fotelu. Nie,
zapragnęła być już w domu i popijać kawę z tatą w kuchni. Ale mężczyzna, jakby
zamarł tak jak ona. Położył jej dłoń na przedramieniu i lekko odchylił głowę. Po
jej ciele rozlało się przyjemne ciepło, kiedy zsunął dłoń i zatrzymał się na
wysokości łokcia.....

- Przepraszam. Nie chciałem pani przestraszyć- powiedział, a Majka uświadomiła sobie, że czekała na moment, kiedy usłyszy jego głos. Był niski, trochę chropowaty. Zaschło jej w ustach, przełknęła więc ślinę, chcąc zwilżyć nieco nagle zaschnięte gardło. Starała się poczuć jego zapach, jednak nie mogła zmobilizować się do zaczerpnięcia głębszego haustu powietrza.
- To ja przepraszam. Nie spodziewałam się, że tu są kolejne drzwi.- Zorientowała się, że wciąż trzyma dłonie oparte o jego tors i czując rumieniec zalewający twarz, oswobodziła rękę z jego uścisku i potarła niezręcznie czoło.
- Nic się pani nie stało?- Przeniósł spojrzenie w kierunku jej dłoni, a potem lekko odsunął się od niej, chcąc przyjrzeć się jej dokładniej.

- Nie, nic mi nie jest.- Splotła ręce na wysokości piersi i czekała, aż jego wzrok zatrzyma się na nich. Zawsze tak było, pierwszą rzeczą, jaką faceci u niej zauważali, były jej duże piersi. A ona jeszcze postanowiła wskoczyć dziś w ten skąpy sweterek. Właściwie była pewna, że zauważy ten sam grymas na jego twarzy, który towarzyszył innym, na ich widok. Poczuła, że robi jej się gorąco. On jednak tylko ogarnął ją wzrokiem i wskazał dłonią schody.






Mroki Łowisk 2016

fragmenty Prologu:

...Wtedy też jego uszu dobiegł odgłos śmiechu. Zainteresowany natychmiast powiódł wzrokiem w kierunku, z którego dobiegał ów dźwięk, i w skupieniu zmrużył powieki. Między sosnami biegała ona. Ubrana w długą białą suknię, choć nie miał pewności, czy nie była to biała nocna koszula, z burzą rudych, nieokiełznanych pukli opadających na plecy włosów, wyglądających zupełnie jak płomienie okalające jej twarz. Biegała wokół drzew, jakby drocząc się z kimś. Powiódł czujnym wzrokiem dalej, w poszukiwaniu drugiej osoby, przed którą ta bogini starała się ukryć, jednak nie zauważył nikogo więcej. Zewsząd dobiegał go jedynie jej dźwięczny głos, chichot jakby roześmianej dziewczynki, bawiącej się w chowanego z koleżankami. Mimochodem uśmiechnął się. Ten widok sprawiał mu ogromną przyjemność. Chłonął jej postać niemal każdym fragmentem siebie. Piękny, zadarty,nieduży nos, rude, szpiczaste brwi, które nadawały jej twarzy nieco surowości, i czerwone jak krew usta. Jej twarz była blada, zupełnie pozbawiona rumieńca, którego obecność wydawałaby się tak naturalna. Piękne bujne piersi kołysały się, jakby chcąc wyrwać się z haftowanej koszulki ciasno opinającej jej ramiona. Pokręcił z niedowierzaniem głową. Wydawała mu się taka piękna. Uświadomił sobie wtedy, że zna tę kobietę. To była Matylda. Jego pożądanie, miłość i obsesja w najczystszej postaci. W momencie, kiedy w jego myślach zabrzmiało jej imię, zwróciła się w jego kierunku, a jej spojrzenie przeszyło go na wylot.
Pragnął jej.
Jakby słysząc jego myśli, zachichotała zawstydzona, kładąc na ustach delikatną, szczupłą dłoń i ukrywając żar swojego uśmiechu.
– Jesteś mój, kochany. Teraz zostaniemy już razem. Tutaj, na Łowiskach.
Pobiegła w przeciwnym kierunku i skryła się za kolejną linią brzóz. Jej dźwięczny śmiech wtopił się w szum jeziora, a szelest koszuli zlał się w jedną pieśń z szumiącymi na wietrze liśćmi.
– Zostaniemy razem…– szepnął, wiodąc za nią wzrokiem. Coś jednak ukłuło go w sercu, jakby gdzieś głęboko rodziła się jakaś wątpliwość. Odwrócił głowę w prawo i mocno wyciągnął szyję. Tuż za wzniesieniem jego oczom ukazał się kontur dachu. Tak, na Łowiskach stał przecież dom. To był jego dom. Podniósł się niepewnie, w obawie, że za chwilę może się przewrócić. Stopy stawiał powoli, jedna za drugą, jakby sprawdzając, czy wszystko jest z nimi w porządku, czy nie zatracą za chwilę naturalnego rytmu poruszania. Skierował się w stronę domu. W jednym z okiem powiewała biała firanka. Czyżby ktoś był w środku?
Szedł powoli, delektował się każdym stawianym krokiem. Czuł ciepłe promienie słońca muskające jego twarz, jednak nie było mu gorąco. Kiedy dotarł wystarczająco blisko, jego uszu dobiegł cichy dźwięk sączącej się gdzieś z wewnątrz muzyki. Natychmiast pochwycił rytm i zaczął nucić pod nosem. W oddali zaś usłyszał ponownie jej śmiech. Obejrzał się przez ramię, ale jego myśli zaprzątnięte były w tej chwili domem. Czuł, że musi wejść do środka....
                                                                                                                                             ....Jakaś siła tym razem kazała mu skierować się w stronę długiego korytarza prowadzącego do lewego skrzydła domu. Niemal na jego końcu znajdowały się drzwi. Teraz zamknięte, jednak Paweł miał pewność, że za nimi znajduje się coś, co go przyciąga, wabi, i czemu niemal nie może się oprzeć. Nacisnął na klamkę i pchnął je lekko. Drzwi ustąpiły. Słyszał swoje oszalałe serce, ale nie miał pojęcia, co powoduje jego podekscytowanie. Nie bał się, czuł jednak mrowienie na karku. Przestąpił próg najciszej jak potrafił i zaczerpnął głęboko powietrza. Pokój przepełniał ten sam zapach, który roztaczał się w kuchni. Włosy na jego karku uniosły się. Przeszył go przyjemny dreszcz. Przymknął drzwi i skierował się w stronę łóżka, na którym ktoś spał. Słyszał spokojny, głęboki oddech. Rozejrzał się po pokoju. Na fotelu porozrzucane były ubrania, na starym dębowym biurku z kolei stało również kilka filiżanek po kawie. Co ci ludzie robią, że nie mają czasu po sobie posprzątać, przebiegło mu przez myśl.
Śpiącą postać oświetlił księżyc, który w tej chwili wychylił się zza ciemnej skłębionej chmury. Obraz wydał się Pawłowi wyjątkowo mroczny, co jedynie rozbawiło go. Cała ta sytuacja bowiem wydawała mu się wyjątkowo nietypowa. Podszedł do łóżka od strony okna, tak, by nie przesłonić blasku księżyca padającego na twarz śpiącej kobiety. Miała krótkie włosy, rozrzucone w nieładzie na poduszce. Uznałby ją za cherubina o nieskazitelnie okrągłej twarzy. Podszedł bliżej i dopiero wtedy poczuł, jak jakiś ciężar wciska go w ziemię. Znał również tę kobietę, kochał ją. To było głębsze uczucie niż to, którym darzył biegającą nad jeziorem Matyldę. Opadł na kolana tuż przy jej twarzy i przyglądał się jej centymetr po centymetrze, starając się za wszelką cenę przypomnieć sobie coś więcej ponad to, że kochał ją. Dlaczego tak wiele dla niego znaczyła? Dlaczego pod jej oczami oprawionymi ciemną linią długich rzęs rysowały się tak głębokie cienie? Co tych dwoje ludzi przeżyło takiego, że odbiło się to takim piętnem na ich twarzach? Przysunął twarz do jej ust tak, by poczuć jej oddech. Nie czuł jednak nic. Co tu się, kurwa, dzieje? Ściągnął gniewnie swoje gęste czarne brwi i przysunął się jeszcze bliżej. Nie było możliwe, by nie dosięgał go jej oddech. Dopiero czuł wiatr, słońce grzało jego twarz, dlaczego nie może poczuć jej oddechu na swojej twarzy? Potrzebował tego …


Mroki Łowisk...


Robert zjechał z ulicy na piaszczystą ubitą drogę i powoli, omijając wyboje, zbliżał się do małego, stojącego w oddaleniu od najbliższych domostw o jakiś kilometr kościoła. Był to drewniany budynek, wykonany z wielkim kunsztem, co prawda już nadgryziony zębem czasu, ale wciąż wzbudzający szacunek. Majka, wysiadając z samochodu, nie potrafiła pohamować westchnień podziwu, który wywołał w niej ten widok. Wszystkie tralki i rzeźbienia wykonane były w sposób, w którym czuło się rękę prawdziwego mistrza. Obeszła kościół dookoła i z zadartą do góry głową wpatrywała się w drewnianą, gdzieniegdzie już ukruszoną przez korniki podbitkę z solidnych dębowych bali. Gładziła delikatnie, w obawie, by czar tego miejsca nie prysnął, wgłębienia między balami i z zachwytem kręciła głową.
– A wiesz, że budował go zwykły wiejski stolarz ze swoim synem? – Usłyszała za sobą głos podążającego w krok za nią Roberta.
– To niesamowite miejsce. Czuje się aż boską rękę, kiedy patrzysz na to, z jakim oddaniem i dbałością o najmniejsze szczegóły został wybudowany. Boże, takich świątyń nam potrzeba, a nie Świątyni Opatrzności Bożej, która aż ocieka próżnością i przepychem. Prostota jest największym cudem. – Zauroczona pchnęła drewniane drzwi i aż podskoczyła na dźwięk zgrzytu i skrzypiących zawiasów, które brzmiały tak, jakby były otwierane pierwszy raz od wieków. Wnętrze zachowane było w tym samym stylu. Czyste, wygładzone drewno z obrazami przedstawiającymi świętych i drogę krzyżową. A wszystko to wyszło spod tej samej ręki stolarza i oczywiście wykonane było w całości z drewna. Majka podeszła do ołtarza, prostego, drewnianego, wspartego na ciężkich balach z wyrzeźbionymi barankiem i gołębicą. Opadła na kolana na wyściełanym czerwonym aksamitem klęczniku i zacisnęła powieki. Tak blisko Boga i jego majestatu nie czuła się dawno. Żarliwa modlitwa wydzierała prosto z jej udręczonego serca. Po policzkach ponownie popłynęły łzy, z tą jednak różnicą, że w tym świętym miejscu nie czuła wstydu z powodu swojej słabości. Płakała nad swoim losem, nad losem Pawła. Płakała też w związku z chorobą taty. W końcu uniosła oczy i błagała o litość dla siebie z powodu nienawiści, jaką czuła do matki oraz do gwałciciela, który zbrukał ciało jej przyjaciółki. Dopiero na końcu odważyła się poprosić o zdrowie dla Pawła i siłę dla siebie, by mogła dźwigać ciężar tego, czego doświadczała. Kiedy jej żal i błagania przebrzmiały, Majka zdołała ocknąć się z letargu i odwróciła głowę w poszukiwaniu Roberta. Znalazła go siedzącego w pierwszej ławce, ze spuszczoną głową ukrytą w delikatnych i szczupłych dłoniach. On również się modlił. Przepełniała ją lekkość. Odmówiła jeszcze krótką modlitwę i uniosła się z kolan. Usiadła po cichu obok niego i czekała aż skończy. O co prosił? Czy modlił się za swojego brata?


Mroki Łowisk

– Paweł… – Zęby jej szczękały, a rękami oplotła mocno jego szyję, jak dziecko. – Wpadłam do wody – jęknęła, zastanawiając się, dlaczego nie czuje palców u stóp. – Jest mi strasznie zimno. Zabierz mnie stąd, proszę.
On jednak jedynie wpatrywał się w jej zmarzłe i parujące oblicze swoimi czarnymi, pozbawionymi emocji oczami i uśmiechał się.
– Chcesz zostać ze mną? – zapytał, choć Majce umknęło, czy jego usta w ogóle drgnęły.
– Oczywiście, ze chcę. Skąd to pytanie? – Próbowała zrozumieć sens jego słów, a w tym samym czasie pod wodą oplotła nogami jego biodra.
– Bez względu na wszystko?
– Tak – jęknęła, wpatrując się w niczym niezmąconą czerń jego zimnych oczu. Z jego twarzy zniknął uśmiech, w jego miejsce natomiast pojawiła się drwina, wykrzywiająca ją w sposób, którego do tej pory nie widziała.
– To zostań ze mną tutaj. W moich ramionach. A mogłaś mieć wszystko… – Chwycił ją za dłonie i rozplótł ich węzeł na karku. To samo zrobił z jej nogami. Wyrwał się z jej uścisku i stanął obok, patrząc, jak Majka cofa się i kurczy w sobie. Nie miała siły utrzymać się na nogach, które odmówiły jej posłuszeństwa. Właściwie nie czuła już swoich nóg.
– Paweł, proszę cię. Ja się boję… – szeptała, ale zdawało jej się, że żaden dźwięk nie wydobywał się z jej ust. Patrzyła tylko, jak Paweł zbliża się do niej, ujmuje jej kark i przysuwa twarz do jej twarzy, tym samym zbliżając się coraz bardziej do tafli wody. – Proszę cię, Paweł! –krzyknęła z całej siły, kiedy uświadomiła sobie, co się za chwilę wydarzy. Z jej ust jednak wydobył się zaledwie piskliwy głos przerażonej dziewczynki.
On w odpowiedzi wyprostował się i zacisnął mocno zęby, tak, że widziała mięśnie drgające na jego policzkach. Po czym z całej siły naparł na jej kark i pociągnął w dół. Jej płuca powoli zaczęły wypełniać się ogniem, czuła jak pęcherzyki powietrza pękają jeden za drugim. Za wszelką cenę starała się chwycić ręce, które przygniatały ją do mętnego dna jeziora. Zacisnęła powieki i myślała o tym, by nie zaczerpnąć do płuc wody, kiedy to bowiem zrobi, uleci z niej ostatnie tchnienie. Ból rozsadzający jej piersi rósł i wypełnił w końcu gardło. W desperackim geście spróbowała kopać, ale to też nie przyniosło żadnego skutku, w uszach słyszała tętent własnego serca, który stawał się coraz bardziej odległy, słabszy. Nie miała już siły, a wokół zapanowała martwa cisza.

Jego uścisk zelżał dopiero, kiedy ostatnie pęcherzyki powietrza pękły, a jej ciało przestało drgać w spazmach agonii.

3 komentarze:

  1. Czekam na tego przysłowiowego 'zajączka" i cierpliwość się kurczy. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, cieszę się ogromnie!

    OdpowiedzUsuń
  3. I cóż.....to prawda ,że apetyt wzrasta w miarę jedzenia....To jest taka namiastka tego na co czekam....Cierpliwość to nie jest moja mocna strona ,ale w tym przypadku wierzę ,że zostanie wynagrodzona w kwietniu....i tego będę się trzymała.Dziękuję Pani Aniu..

    OdpowiedzUsuń

Noc, dzień, co lubię ja, co lubisz ty...

No i nas dopadło. Przeczytałam gdzieś ostatnio, że człowiek zawsze przejawiał skłonności do wyolbrzymiania swojej pozycji. I nie chodzi o p...